Czy Wielka Brytania ma pozostać członkiem Unii Europejskiej? – tak powinno być zdaniem premiera Camerona sformułowane pytanie, jakie zadane zostanie Brytyjczykom w referendum w 2017 roku. Pod warunkiem, że Partia Konserwatywna wygra wybory dwa lata wcześniej.
Jest jeszcze sporo czasu, lecz emocje związane z dyskusją na ten temat rozpalają brytyjską elitę polityczną do białości.
Chodzi o ustawę o organizacji referendum, która miałaby zostać przyjęta już przez obecny parlament i być niejako gwarancją, iż plebiscyt zostanie w obiecanym terminie przeprowadzony. Tego domagają się nieprzejednani posłowie w ugrupowaniu Camerona.
Milczenie królowej
Jest dla nich mocno podejrzany fakt, że w czasie niedawnego wystąpienia programowego królowej Elżbiety II w parlamencie o referendum nie było ani słowa. Rebelianci zarzucają więc premierowi, że celowo tego nie dopilnował. Oskarżeń tego rodzaju było sporo w czasie wczorajszej debaty w Izbie Gmin pod nieobecność premiera goszczącego w USA.
– Nie ma żadnej możliwości przegłosowania ustawy w sprawie referendum w obecnym parlamencie, gdyż zwolennicy status quo w postaci laburzystów oraz Liberalnych Demokratów są w Izbie Gmin w większości – tłumaczy „Rz" prof. Iain Begg z London School of Economics. Referendum zależy więc od tego, jaki będzie skład Izby Gmin w przyszłym parlamencie i jakie będą w niej nastroje w sprawie członkostwa w UE. Rebelianccy eurosceptycy w Partii Konserwatywnej chcieliby już dzisiaj zapiąć sprawę referendum na ostatni guzik.