Coraz częściej jej ofiarami stają się sami dziennikarze. W północnej prowincji (muhafazie) Al-Buhajra egipskie siły bezpieczeństwa zastrzeliły dziennikarza gazety „Al-Ahram". Funkcjonariusze twierdzą, że próbował uniknąć kontroli podczas godziny policyjnej. W wyniku ostrzału samochodu na miejscu zginął Tamer Abdel Rauf, który był szefem oddziału „Al-Ahram", a dziennikarz z innej państwowej gazety „Al-Gumhurija" został ranny.

Zaczęło się jeszcze przed odsunięciem od władzy na początku lipca prezydenta Mohameda Mursiego. W państwach mediach zaczęły się wówczas pojawiać informacje, w których Bractwo Muzułmańskie, z którego wywodzi się Mursi, zaczęto nazywać organizacją wrogą państwu, a jej polityków – terrorystami. Media sprzyjające Bractwu także zmieniły język podkreślając, iż organizacja stała się ofiarą „państwowego terroryzmu". Potem było jeszcze gorzej.

Gdy w Kairze w środę trwała krwawa pacyfikacja dwóch obozowisk zwolenników Bractwa, która jak miało się okazać kosztowała życie kilkuset osób i zmieniła ten dzień w najbardziej krwawy w nowożytnej historii Egiptu, państwowa telewizja informowała o „cywilizowanym usunięciu manifestantów. Związane z Bractwem Media informowały natomiast o użyciu broni chemicznej wobec manifestantów i „co najmniej dwóch tysiącach zabitych".

Wkrótce potem na związanej z Bractwem stronie pojawiło się oświadczanie: „Koptyjski papież i kościół byli pierwszymi, którzy wzywali al-Sisiego [generał stojący na czele zamachu stanu – red.] do wydania zgody na zabijanie muzułmanów, co dziś kosztowało życie ponad 500 osób". Wkrótce potem doszło do serii ataków na kościoły. Oficjalnie jednak Bractwo nie bierze za to odpowiedzialności i stanowczo odżegnuje się od przemocy.