Francuski prezydent osobiście pojawił się w zeszłym tygodniu we Florange, bo to miejsce symboliczne nie tylko dla Francji, ale dla bardzo wielu krajów zachodniej Europy. Od przeszło trzech stuleci właśnie tu, w środku Lotaryngii, biło serce francuskiego przemysłu hutniczego, jednego z największych na świecie. Bogate pokłady rud żelaza i węgla tworzyły idealne warunki do rozwoju przemysłu ciężkiego.
Gdy więc dwa lata temu hinduski magnat hutniczy Lakshmi Mittal zapowiedział zamknięcie dwóch ostatnich pieców huty, Francja przeżyła szok. François Hollande, wówczas kandydat w wyborach prezydenckich, pojechał do Florange i zajadając wraz z hutnikami mergueza, pikantną kiełbaskę z jagnięciny, obiecał, że po zdobyciu Pałacu Elizejskiego zmusi Hindusa do wycofania się ze swoich planów.
Po wyborach trudno było znaleźć kogoś lepszego do wykonania tak karkołomnego planu niż Arnaud Montebourg. Socjalistyczny senator od lat zdobył wielką popularność w społeczeństwie dzięki tyradom przeciwko globalizacji i otwarte zwarcia z prezesami czołowych światowych koncernów, którzy odważyli się przenieść swoje fabryki znad Sekwany.
W obronie Florange Montebourg wyciągnął najcięższe działa. Z poparciem Hollande’a zapowiedział nacjonalizację huty, a następnie jej sprzedaż tajemniczemu inwestorowi, który miał zaoferować za zakład 400 mln euro.
– To był ruch bez precedensu. Ostatnim politykiem, który zdecydował się na nacjonalizację, był François Mitterrand. Zaraz po wygraniu wyborów prezydenckich w 1981 roku nakazał przejmowanie przez państwo największych banków i towarzystw ubezpieczeniowych. Ale po dwóch latach musiał się wycofać z tej polityki pod groźbą kryzysu walutowego i załamania franka – tłumaczy „Rz” Dominique Reynie, prezes paryskiej Fondation pour l’ Innovation Politique (FIP).