Na stronie internetowej www.lostart.de obejrzeć można 25 dzieł z kolekcji Corneliusa Gurlitta, którą prawie dwa lata temu znaleziono w jego monachijskim mieszkaniu. Są to dzieła, których proweniencja wskazuje na to, iż były przedmiotem grabieży dokonanej w czasach nazistowskich. Jest to pierwsza partia obrazów, które zostaną umieszczone w Internecie. Dopiero w niemal dwa lata po ich znalezieniu.
– Powstaje wrażenie, że władze blokują poszkodowanym dostęp do informacji – ostrzegał już wcześniej na łamach prasy znany ekspert Wille Korte, uważany za Jamesa Bonda w sprawach restytucji dzieł sztuki.
W dodatku gdyby całej sprawy nie ujawnił tydzień temu tygodnik „Focus", do dzisiaj wszystko byłoby tajemnicą prokuratury w Augsburgu. Prowadzi śledztwo przeciwko 79-letniemu Corneliusowi Gurlittowi podejrzanemu o oszustwa podatkowe w postaci unikania płacenia podatków ze sprzedaży obrazów ze swej kolekcji odziedziczonej po ojcu, znanym handlarzu współpracującym na rynku sztuki z ówczesnymi władzami nazistowskimi.
Plan działania
Decydując się na publikację pierwszych obrazów, rząd w Berlinie nie kryje, że czyni to pod presją zagranicy. Po informacji „Focusa" na Niemcy spadły gromy nie tylko ze strony organizacji żydowskich, ale i wielu innych instytucji. Wniosek o dostęp do listy dzieł z kolekcji Gurlitta złożył także konsulat RP w Monachium. Jak pisze amerykańska prasa, powołując się na własne źródła, Departament Stanu był zdania, że utrzymywanie całej sprawy w tajemnicy stanowi naruszenie postanowień konwencji waszyngtońskiej z 1998 r.
Jej stroną są Niemcy, co nakłada na władze także obowiązek poszukiwania właścicieli skonfiskowanych w czasach nazistowskich dzieł sztuki. Prezes Światowego Kongresu Żydów Ronald S. Lauder przypomniał niemieckiemu rządowi na łamach „Die Welt", że „krzywda trwać będzie nadal", dopóki nie zostaną wyjaśnione wszelkie okoliczności dotyczące byłych właścicieli obrazów.„Rz" zwracała w ubiegłym tygodniu uwagę na błędne działania niemieckich władz w całej sprawie.