Gdy Ali Chamenei przemawiał w Teheranie, przedstawiciele Rosji i Wielkiej Brytanii deklarowali, że mają nadzieję, iż rozpoczynająca się właśnie w Genewie trzecia odsłona mediacji z Irańczykami przyniesie wyczekiwane porozumienie.
Odkąd w listopadzie ruszyły rozmowy Teheranu z grupą 5+1 (USA, Rosja, Chiny, Francja, Wielka Brytania i Niemcy), Chamenei nie odnosił się do nich przychylnie. Tyle że negocjacje firmuje prezydent Hassan Rohani, którego świat uważa za bardziej skłonnego do ustępstw. I ma ku temu powody. Z najnowszego raportu Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej wynika, że odkąd w sierpniu objął urząd, Iran wstrzymał wzbogacanie uranu.
Wczoraj jednak Chamenei jednoznacznie dał do zrozumienia, kto tak naprawdę rozdaje karty. Podczas wiecu w Teheranie przed 50 tys. działaczami islamskiej milicji religijnej Basidż apelował do irańskich negocjatorów, by respektowali „czerwone linie", które im wyznaczył. A są nimi – wedle słów Chameneia – m.in. prawo do wzbogacania uranu na terytorium Iranu i odmowa zamknięcia podziemnego ośrodka Fordo.
Chamenei przekonywał, że nawet nałożenie przez społeczność międzynarodową na Iran nowych sankcji gospodarczych nie zmusi go do ustępstw. „Śmierć Ameryce!" – skandował tłum w odpowiedzi na przemówienie.
Najostrzej duchowo-polityczny przywódca krytykował jednak Izrael i Francję. Ajatollah rządzących w Paryżu nazwał „wściekłymi psami". Z nieoficjalnych przecieków z Genewy wynika, że to właśnie Francja nie zgodziła się na podpisanie umowy. Podczas wizyty w Izraelu na początku tygodnia prezydent Francois Hollande wyjawił, że jednym najważniejszych ze stawianych Teheranowi warunków jest poddanie irańskich instalacji nuklearnych kontroli międzynarodowej (na razie zgadza się wyłącznie na „ograniczone inspekcje"). Pozostałe warunki to zawieszenie wzbogacania uranu do poziomu 20 proc., redukcja zasobów wzbogaconego uranu i wstrzymanie budowy zakładów w Araku.