Ewakuację polskich misji zaleca Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Twierdzi, że tylko w ten sposób może pomóc pracującym tam księżom. Ale zakonnicy nie zamierzają porzucać misji. Ich zdaniem wyjazd oznaczałby, że pozostający pod ich opieką ludzie zostaliby wymordowani przez rebeliantów.
– Nasze misje od kilku tygodni to tak naprawdę obozy dla uchodźców. Schronienie znaleźli w nich nie tylko chrześcijanie, ale także muzułmanie – tłumaczy „Rz" o. Tomasz Grabiec, koordynator misji w zakonie kapucynów.
Polscy misjonarze pracują m.in. w Bocarandze i Ngaoundaye przy granicy z Czadem i Kamerunem. Mają pod opieką stu niewidomych, opiekują się też epileptykami, codziennie przygotowują posiłki dla ponad setki sierot.
– Ludzie czują się przy nas bezpieczniej, widzą w nas jakąś nadzieję. Po prostu nie możemy ich zostawić – mówi o. Grabiec i dodaje, że jest w stałym kontakcie z pracującymi w RŚA misjonarzami, którzy na bieżąco informują o sytuacji.
– W czwartek rano mówili mi, że w okolicach jednej z misji zabito w nocy 24 osoby – relacjonuje zakonnik. – To pokazuje, że poza naszymi placówkami jest po prostu niebezpiecznie.