Piotr Kowalczuk z Rzymu
Referendum zorganizowane przez stowarzyszenie „Państwo Wenecja" między 16 a 21 marca włoscy politycy i media traktowali z przymrużeniem oka jako manifestację lokalnego folkloru. Na próżno było szukać szerszej informacji i dyskusji w najważniejszych włoskich gazetach i stacjach TV. Rezultaty zaskoczyły wszystkich. Z 3,8 mln uprawnionych do głosowania udział wzięło 73 proc., spośród których 89 proc. wypowiedziało się za niepodległą Republiką Wenecką.
Oczywiście o secesji nie ma mowy, bo włoska konstytucja mówi o „jednej i niepodzielnej Italii". Ale organizatorzy i uczestnicy mają nadzieję, że precedens Szkocji, gdzie we wrześniu br. w majestacie prawa odbędzie się identyczny plebiscyt, pomoże im w przyszłości powrócić do tradycji Najjaśniejszej Republiki Weneckiej (726–1797). Chodzi o bogaty region, który produkuje 9 proc. włoskiego PKB. W ubiegłym roku było to blisko 150 mld euro, czyli sporo więcej, niż wyprodukowały Rumunia czy Ukraina. W przeliczeniu na głowę (30 tys. euro) to średnia Kanady, wyższa od niemieckiej.
Jeśli pominąć sztafaż chorągwi z weneckimi lwami, nie chodzi o lokalny patriotyzm, ale o podatki. Wenecja Euganejska odprowadza rocznie 70 mld euro danin, a otrzymuje w postaci usług niecałe 50 mld z powrotem. Oznacza to, że statystyczny mieszkaniec „sponsoruje" rząd centralny w wysokości 4 tys. euro rocznie.