Symbol pomarańczowej rewolucji, była szefowa rządu, a potem więzień – uważany w Europie za politycznego – nie potrafi odbudować swojej dawnej popularności. W sondażach przed wyborami prezydenckimi (25 maja) poparcie dla niej waha się od 5,9 proc. do 17,9 proc. Tak duży rozrzut jest prawdopodobnie efektem nacisku polityków na centra badawcze. Na Tymoszenko chce pewnie głosować 9–10 proc. wyborców. Bez wątpienia zajmuje stale drugie miejsce – za liderem Petrem Poroszenką.
Bliscy współpracownicy namawiali ją wręcz do rezygnacji z udziału w wyborach. Odmówiła, bo – jak mówi jeden z nich – „liczy, że z pomocą [starego przyjaciela przyp. red.] p.o. prezydenta Ołeksandra Turczynowa i przez sam udział w kampanii wyborczej odzyska status polityka ogólnokrajowego". Nie zniechęciło jej nawet bardzo chłodne przyjęcie przez kijowski Majdan, na który pojechała jeszcze 22 lutego, w dniu zwolnienia z więzienia.
W ciągu trzyletniego pobytu za kratami stała się symbolem politycznych prześladowań na Ukrainie. Jednak tylko dla części europejskiej elity. Na samej Ukrainie stosunek do niej pozostał niejednoznaczny. – Ukraińcy pamiętają lata 2005–2007, kiedy rządziła jako premier – mówi „Rz" zastępca dyrektora kijowskiego Centrum Razumkowa Wiktor Zamiatin. – Uważają, że to właśnie ona przyczyniła się do powstania rozłamu w społeczeństwie, wywołując konflikt z prezydentem Juszczenką. Takie jej działania spowodowały, że część wyborców zagłosowała w 2010 roku na Janukowycza lub rozczarowana w ogóle nie wzięła udziału w wyborach.
Teraz Tymoszenko ściągnęła do swego sztabu znanego menedżera kampanii wyborczych Tala Zilbershteina (wspierał izraelskich premierów Ehuda Olmerta i Ehuda Baraka). Ale nie poprawiło to jej sytuacji. ?– Poparcie dla Julii Tymoszenko w momencie, gdy była w więzieniu, zdecydowanie się różni od aktualnego – mówi Zamiatin. – Nie wszyscy ci, którzy popierali uwolnienie Tymoszenko, widzą ją w roli prezydenta i osoby, która potrafi zjednoczyć naród.
– Popularność Julii spada. Jeśli Wschód pójdzie głosować, to do drugiej tury może przejść nie ona, ale któryś z prorosyjskich polityków, Serhij Tyhypko lub Michaił Dobkin – uważa dziennikarz Piotr Szuklinow. Przeciwnego zdania jest szef Instytutu Ukraińskiej Polityki Konstantyn Bondarenko. – Kampania wyborcza dziś na Ukrainie jest na drugim miejscu. Na pierwszym – wschód kraju, który prawdopodobnie – tak jak Krym – w ogóle nie weźmie udziału w wyborach – mówi „Rz". Wszystko wskazuje na to, że wybory odbędą się bez Doniecka i Ługańska. Same kijowskie władze rozważają rezygnację z prowadzenia głosowania w tamtym rejonie.