Europejscy i amerykańscy przywódcy od dawna mają problem z wytłumaczeniem swoim wyborcom jak to możliwe, że Zachód ostro potępia fundamentalistów religijnych nieprzestrzegających praw człowieka, a tymczasem za ważnego sojusznika na Bliskim Wschodzie uznaje skrajnie konserwatywne królestwo Saudów.
Powód polityczny jest oczywisty: wydająca rocznie 80 mld dolarów na zbrojenia i utrzymująca sojusznicze relacje ze Stanami Zjednoczonymi Arabia Saudyjska jest liczącym się w regionie czynnikiem stabilizującym. To tym bardziej istotne, że Saudyjczycy są bardzo krytyczni zarówno wobec Iranu jak i wobec fanatyków z Państwa Islamskiego.
Właśnie z tego względu zachodni politycy przez długi czas zachowywali milczenie, nawet mimo oburzających opinię publiczną praktyk takich jak dokonywanie publicznych egzekucji przez ścięcie, wymierzanie kary chłosty, pozbawianie praw kobiet, funkcjonowanie policji religijnej albo zakazywanie jakiejkolwiek działalności społecznej i politycznej nieakceptowanej przez władze.
W ubiegłym roku sprawą przełomową okazał się dopiero proces popularnego blogera i działacza społecznego Raifa Badawiego. Za swoje liberalne poglądy i krytykę skrajnie konserwatywnych praktyk obowiązujących w Arabii Saudyjskiej (oficjalnie „za obrazę islamu") Badawi skazany został w maju ub.r. na 10 lat więzienia i tysiąc batów.
Jako, że tak brutalnego oćwiczenia zapewne by nie przeżył chłosta rozłożona została na 20 egzekucji po 50 razów. Pierwsze 50 uderzeń otrzymał 9 stycznia. Dodatkowo ma zapłacić grzywnę o równowartości 266 tys. dolarów. Jakby tego było mało skazano też na 15 lat adwokata Badawiego, również znanego obrońcę praw człowieka Walida Abul-Chaira, który jakoby obraził sąd.