Pierwszy raz zanotowano substancje promieniotwórcze pochodzące z japońskiej Fukushimy na kanadyjskim wybrzeżu. Ostatnie doniesienia o niepożądanych gościach z drugiej strony Pacyfiku pojawiły się w połowie listopada ubiegłego roku, gdy do mediów dotarły odczyty z przełomu lipca i sierpnia z okolic wybrzeży miasta Eureka w Kalifornii. Wówczas Woods Hole Oceanographic Institution, informujący raportował o zwiększonych poziomach cezu-134 w odległości ponad 150 kilometrów od zachodniego wybrzeża USA. W wodzie notowano 10 bekereli/m3, podczas gdy skażenie w wodach Fukushimy w marcu 2011 roku po nuklearnym wypadku wynosiło ponad 10 mln bekereli na metr sześcienny. W niektórych miejscach notowano nawet poziom 50 mln.

Nowe doniesienia

Kilka miesięcy temu Amerykanie porównywali sześciogodzinne pływanie w kalifornijskich wodach z podwyższonym poziomem cezu do poziomu promieniowania otrzymywanego podczas jednego rentgenu u dentysty. Poziomy cezu były także 1000 razy niższe niż w dopuszczalnych dawkach dla wody pitnej. Obecnie informacje o skażeniu pojawiły się w odniesieniu do wybrzeży kanadyjskich, na szczęście wciąż pozostając w ilościach zbyt małych, by stanowić zagrożenie dla ludzi.

19 lutego br. odkryto śladowe ilości wspominego cezu-134 i 137. Próbki zawierające te prezenty z Japonii pobrano u wybrzeży Ucluelet, niewielkiego miasta na wyspie Vancouver w prowincji Kolumbia Brytyjska. O odkryciu ponownie informowali naukowcy z instytutu oceanograficznego z Woods Hole. Bez wątpienia do wód przedostało się wiele niepożądanych substancji radioaktywnych podczas katastrofy w Fukushimie. Wciąż krążą po świecie i dlatego co jakiś czas znajduje się je w coraz większej odległości od japońskiego wschodniego wybrzeża. Po raz kolejny porównywano zawartość cezu w nowych próbkach do dawki tysiąc razy mniejszej od zaledwie jednego dentystycznego prześwietlenia. Żeby narazić się podobną ekspozycję substancjami z Japonii należałoby pływać kilka godzin dziennie w okolicy wyspy Vancouver przez okrągły rok.

Nie ma co zatem się martwić. Pływać można bezpiecznie nawet w okolicach samej Fukushimy, co dopiero tysiące kilometrów po drugiej stronie Pacyfiku. Doniesienia z Kanady są pierwszymi informacjami o skażeniu znalezionym w bezpośredniej odległości amerykańskiego kontynentu. Ubiegłoroczne ślady cezu z okolic kalifornijskiej Eureki notowano dokładnie 161 kilometrów od lądu. Według naukowców wykrywanie konkretnych dawek promieniowania i ustalenie tras rozprzestrzeniania się konkretnych substancji jest tym trudniejsze, im bliżej linii wybrzeża ma miejsce.

Kanadyjskie próbki

Próbki z Kanady zawierały 1,4 bekerela cezu 134 oraz 5,8 cezu-137 na metr sześcienny oraz, zatem stanowiły kilkukrotnie mniejsze zagrożenie niż te z listopada 2014 roku pobrane w Kalifornii. Naukowcy wciąż pozostają czujni i sprawdzają najdrobniejsze anomalie, jakie może przynieść ze sobą ocean. Radioaktywny cez podróżuje po Pacyfiku, izotop 134 cechuje się czasem rozpadu o długości 2,06 roku, natomiast 137 już ponad 30 lat. To właśnie cez-137 jest najbardziej kłopotliwą substancją, która powstrzymuje ponad dziesiątki tys. mieszkańców radioaktywnej zony w Fukushimie przed powrotem do domów.