Jak wynika z badań instytutu Forsa, kanclerz Angela Merkel cieszy się poparciem 49 proc. obywateli, co jest najniższą wartością w tym roku. To pierwszy sygnał, że obywatele mają sporo zastrzeżeń do polityki, jaką prowadzi wobec uchodźców.
Berlin zaskoczony
Na początku września oświadczyła, że Niemcy są krajem otwartym. Szturm imigrantów zmusił jednak Berlin do zamknięcia granic. Nie przeszkodziło to szefowej rządu stanowczo oświadczyć, że niemieckie prawo azylu nie zna żadnej górnej granicy przyjmowania osób szukających schronienia. Kropkę nad i postawiła stwierdzeniem: „Jeżeli zaczniemy się obecnie tłumaczyć z tego, że w sytuacji kryzysowej pokazaliśmy przyjazne oblicze, to nie jest to już mój kraj".
Było to skierowane także do Horsta Seehofera, premiera Bawarii, któremu bliższa okazała się postawa Viktora Orbána niż kanclerz Merkel. Tego samego Orbána, który goszcząc właśnie w Bawarii, zarzucił Niemcom moralny imperializm.
Inwazja imigrantów na Europę i Niemcy zaskoczyła Berlin, który zajmował się w ostatnich miesiącach głównie kryzysem greckim. Nie znaczy to jednak, że Angela Merkel nie czyniła pewnych kroków przygotowawczych. W czerwcu odwiedziła Tiranę, Belgrad i Sarajewo. Chodziło o imigrantów z tych państw do Niemiec, którzy nie mają szans na azyl, ale przybywają tysiącami, licząc na cud oraz kilka miesięcy życia na cudzy koszt. Główna fala uchodźców z Syrii była jeszcze wtedy dość daleko od granic Niemiec. Dzisiaj kanclerz Niemiec wzywa do rozmów z prezydentem Syrii Baszarem Asadem, uznawanym do niedawna za zbrodniarza wojennego. Zależy jej na zatrzymaniu rzeki uchodźców u źródła przez zakończenie wojny w Syrii. Chce też wpłynąć na Turcję, aby zmniejszyła falę uchodźców na bałkańskim szlaku.
Wygląda to jak plan działania na najbliższy okres przy założeniu, że niemieckie drzwi dla imigrantów nie będą już jednak tak szeroko otwarte jak dawniej.