Propozycja dokumentu przygotowana pod politycznym nadzorem Donalda Tuska jest teraz przedmiotem dyplomatycznej obróbki i rozmów przywódców UE.
Zgodnie z regułami unijnego teatru w tak ważnej sprawie porozumienie nie może wyglądać na osiągnięte zbyt małym kosztem, wiadomo więc, że negocjacje będą trwały do ostatniej chwili, a ostateczne ustalenia zapadną w nocy albo może nawet zostaną odsunięte na kolejny szczyt w marcu. To da jeszcze Davidowi Cameronowi czas na przygotowanie referendum na temat Brexitu w czerwcu.
Wszystko jednak wskazuje na to, że porozumienie będzie, bo oferta Tuska jest do przyjęcia przez wszystkich. Wielka Brytania często denerwuje swoimi żądaniami i osobnym życiem w ramach UE, ale nie ma nikogo, kto na poważnie chciałby jej wyjścia ze Wspólnoty.
A już na pewno nie teraz, gdy Unię dręczą potężne kryzysy – imigracyjny i ciągle nierozwiązany problem wypłacalności Grecji. Odejście tak poważnego kraju stworzyłoby wrażenie początku końca idei integracji europejskiej. Każdy więc Brytyjczykom trochę ustąpi, tym bardziej że ich żądania nie są wygórowane.
W Polsce najbardziej znany postulat to ograniczenie zasiłków wypłacanych najmniej zarabiającym imigrantom z UE. W tej grupie będą oczywiście Polacy, ale prawdopodobnie wcale nie tak wielu. Po pierwsze, dynamika wyjazdów do pracy na Wyspy spada, a ograniczenia dotyczyć mają tylko nowo przybyłych. Po drugie, chodzi wyłącznie o najmniej zarabiających. Według informacji opublikowanych przez dziennik „Guardian", gdyby podobne restrykcje były stosowane teraz, dotyczyłyby zaledwie 84 tysięcy rodzin. Nawet jeśli połowa to Polacy, to mówimy o kilkudziesięciu tysiącach naszych obywateli. Rząd może się zgodzić na pogorszenie ich warunków materialnych, jeśli za to Cameronowi uda się przekonać Brytyjczyków do pozostania w UE.