Ofiar mogło być też znacznie więcej, gdyby nie słaba jakość usług w Belgii.
Każdy mieszkający w stolicy tego kraju może opowiadać własne historie pełne zabawnych szczegółów i z pewnością poczesne miejsce w tych opowieściach zajmą dwie stołeczne firmy taksówkarskie.
Nie dość, że drogie, to jeszcze zatrudniające aroganckich szoferów. I czasem odmawiające kursów, bo np. taksówkarze właśnie mają przerwę na kolację. Gdy we wtorek rano firma dostała wiadomość, że ma przysłać samochód na ulicę Max Roos w dzielnicy Schaerbeek – tej samej, w której urodził się legendarny pieśniarz Jacques Brel – na szczęście dla zamawiających szoferzy nie jedli akurat śniadania.
Ale w centrali nie zrozumiano, że pasażerowie chcą pojechać na lotnisko vanem. I przysłano im zwykłego sedana. Trzej zamachowcy musieli więc zostawić w mieszkaniu na piątym piętrze budynku znaczną część bagaży i pojechali tylko z trzema torbami. Gdy policja po zgłoszeniu się taksówkarza pojechała sprawdzić to miejsce, znalazła: 15 kilogramów materiałów wybuchowych, 150 litrów acetonu, 30 litrów wody utlenionej, detonatory. Jeśli zostałyby użyte na lotnisku w podbrukselskiej gminie Zaventem, bilans ofiar byłby znacznie bardziej tragiczny.
Zbyt cenią prywatność
Gdy poznaje się kolejne szczegóły śledztwa, poraża łatwość, z jaką podejrzani szykowali zamach, i fakt, że nikt z sąsiadów nie zauważył niczego podejrzanego. O ile dzielnicę Molenbeek, nazwaną kolebką dżihadyzmu, zamieszkuje w dużej części biedna i zamknięta społeczność marokańskich imigrantów, o tyle już Forest, gdzie tydzień temu natrafiono na ślady Salaha Abdeslama, i Schaerbeek są dużo bardziej zróżnicowane.
Schaerbeek ma też znaczne kwartały imigranckie, ale zachował jeszcze resztki dawnej świetności, gdy pod koniec XIX wieku był magnesem przyciągającym burżuazję pragnącą mieszkać w imponujących kamienicach budowanych wzdłuż szerokich eleganckich alei. To tam narodziła się brukselska Art Nouveau, czyli secesja, której najbardziej znanym przedstawicielem był Victor Horta.