– Polacy powinni poczuć się zaniepokojeni, bo w Polsce ten problem również występuje. Mamy nadzieję, że przez jego nagłaśnianie położymy kres współczesnemu niewolnictwu – mówi „Rzeczpospolitej" Andrew Forrest, prezes Walk Free Foundation, która zbiera informacje w 167 krajach świata o wszelkich formach zniewolenia. Na tej podstawie opublikowała raport, w którym Polska wypada najgorzej w Unii Europejskiej. Według danych fundacji w 2015 r. było u nas 181 tys. niewolników – wszyscy byli ofiarami pracy przymusowej. Najwięcej w budownictwie, na drugim miejscu znalazła się pomoc domowa.
– O niewolnictwie mówimy wtedy, gdy dana osoba nie może się wyrwać z miejsca swojego pobytu czy miejsca pracy, jest tam trzymana siłą albo np. wskutek odebrania jej paszportu. I często traktowana jest nie lepiej od zwierząt – tłumaczy Forrest. Z niewolnictwem mamy też do czynienia, gdy dochodzi do małżeństw przymusowych czy wykorzystywania seksualnego.
W Polsce w przeszłości ofiarami były przede wszystkim osoby z krajów sąsiedzkich dawnego obozu socjalistycznego, takich jak Ukraina, Bułgaria czy Rumunia. Ale pojawia się coraz więcej Azjatów – z Wietnamu, Filipin czy Korei Północnej. Uważa się, że około 800 Koreańczyków jest zatrudnionych w warunkach niewolniczych w stoczniach i sadach.
W ujęciu globalnym najwięcej niewolników jest w Indiach – aż 18,35 mln. Ten kraj zresztą poważnie się przejął problemem i w ostatnich latach wprowadził wiele ważnych zmian prawa. Uchwalono kary za handel ludźmi, przymusową pracę, niewolnictwo, małżeństwa z przymusu i prostytucję dzieci.
Znacznie mniej niewolników, choć ciągle są to liczby znaczące, jest w Chinach, Pakistanie, Bangladeszu i Afganistanie. Na tę piątkę krajów przypada 58 proc. niewolników na świecie.