– Oczywiście, jesteśmy pod wrażeniem niektórych ich wypowiedzi, które świadczą o gotowości do normalizacji stosunków [z Rosją] – powiedział już o zwycięzcach z Sofii i Kiszyniowa rzecznik rosyjskiego prezydenta.
Trumpizacja Europy
W Bułgarii wygrał kandydat postkomunistów i nowicjusz w polityce, były dowódca lotnictwa wojskowego, generał Rumen Radew. Z kolei w Mołdawii – wieloletni polityk miejscowej partii komunistycznej Igor Dodon. Obaj w trakcie kampanii wyborczej (Mołdawianin wprost, Radew bardziej aluzyjnie) opowiadali się za uznaniem okupowanego Krymu za część Rosji i zniesieniem europejskich sankcji nałożonych na Moskwę za agresję na Ukrainę.
– Obu zwycięzców można chyba uznać za produkt trumpizacji polityki w Europie. Mołdawianin Dodon jest nawet podobny psychicznie do amerykańskiego zwycięzcy: cyniczny, brutalny – powiedział „Rzeczpospolitej" kijowski analityk Wołodymyr Fesenko.
Z kolei prezydent elekt kraju należącego do Unii Europejskiej i NATO, generał Radew, po niedzielnych wyborach stwierdził: „Już wybrany Trump powiedział, że będzie działał na rzecz lepszego dialogu z Rosją. To daje nam nadzieję".
Rosyjskie media ogłosiły, że „w Kiszyniowie i Sofii oddano głos na Moskwę". Na Kremlu bez wątpienia bardziej cieszono się z bezpośrednich efektów zwycięstwa w Mołdawii. Tam pokonana została kandydatka sił proeuropejskich Maia Sandu, która nie odrzucała możliwości zjednoczenia kraju z Rumunią – czemu Rosja zajadle się sprzeciwia od ćwierć wieku. Dodon zaś zapewniał, że jeśli wygra, to z pierwszą swą wizytą zagraniczną uda się do Moskwy, by „rozmawiać o przyjaźni, współpracy i Naddniestrzu".