Wspólnota jeszcze nigdy nie była tak bliska rozpadu jak w minioną niedzielę. Brexit był dla niej ciosem, ale nie śmiertelnym. Frexitu by nie przeżyła. A to właśnie oznaczałoby zwycięstwo Le Pen.
Tak się jednak nie stało. 65,5 proc. tych, którzy oddali ważny głos poparło lidera En Marche! (Naprzód!), najbardziej proeuropejskiego spośród tych kandydatów, którzy startowali do walki o Pałac Elizejski.
– Świat oczekuje, że będziemy bronili wartości oświecenia, które w tylu miejscach są dziś zagrożone – mówił Macron na wiecu zwycięstwa przed Luwrem.
Z tych wyborów drugi najważniejszy kraj UE wychodzi jednak mocno poobijany. Rzecz do niedawna niewyobrażalna: na kandydatkę skrajnej prawicy postawiło 11 milionów Francuzów, dwa razy więcej niż na jej ojca w wyborach prezydenckich w 2002 r. A jeśli uwzględnić elektorat z pierwszej tury trockisty Jeana-Luca Mélenchona, 43 proc. wyborców nie akceptuje liberalnej gospodarki rynkowej, integracji europejskiej, NATO. To potężna siła, z którą będzie się musiał liczyć Macron.
– Stajemy się największą partią opozycyjną kraju – mówi „Rzeczpospolitej" Ludovic de Danne, doradca ds. europejskich Marine Le Pen.