Nie widać wojska, aktywności służb, w prasie żadnych wzmianek o nadchodzącym zagrożeniu ze strony Państwa Środka. Tajwańczycy żyją jak kilka lat temu; tylko turystów na wyspie jest znacząco mniej. Tam, gdzie do niedawna były tłumy, dziś pusto. Przed Narodowym Muzeum Pałacowym w stolicy żadnych kolejek. Podobnie przy monumentalnym, ponad 500-metrowym Tajpej 101. Przed kilkoma laty między knajpkami u jego podstawy ciężko się było przecisnąć; wszędzie rozbawiona młodzież, setki języków, uliczni artyści, muzyka, bajeczne kolory. Dziś jakby wszystkich wymiotło. Może więc jednak świat czuje presję Pekinu? A Tajwańczycy tylko dlatego nie, że przyzwyczaili się do tańca na krawędzi wulkanu? Od dawna nie czują zagrożenia, choć jest całkiem blisko.
Chiny i Xi Jinping mają ambicje
Przewodniczący Xi za to w świetnej formie; podobnie jak prowadzony przez niego wielki statek handlowy, którym są Ludowe Chiny. Podczas ostatniej parady w Pekinie pokazał siłę sojuszy, sprawność armii, potęgę, która niedługo – zdaniem ekspertów – nie będzie miała równych.
Tajwan i jego peryferyjne wyspy
By spełnił się sen Xi Jinpinga, potrzebne jest jedno – skuteczne przejęcie Tajwanu. W Chinach nazywa się to domknięciem procesu jednoczenia kraju. Wszak Tajwan to zbuntowana prowincja. Dopóki nie podporządkuje się Pekinowi, ideał jednych Chin się nie spełni.
Czy Tajwan czeka wojna?
Czy jednak realizacja marzenia przewodniczącego Xi musi oznaczać brutalną wojnę? Mało kto w to wierzy. Bo Tajwan dla Chin to nie tylko terytorium i spora populacja etnicznych Chińczyków. Tajwan to przede wszystkim imperium technologiczne, które wyprzedza większość światowych konkurentów o kilka dekad. Znaczenie strategiczne wyspy jest kwestią drugorzędną. Liczy się technologia, a głównie tajwański klejnot w koronie; firma TSMC, odpowiedzialna za 30 proc. wolumenu handlowego Republiki Chińskiej.