– Sprawa jest przesądzona. Albo Mińsk zgodzi się na reprezentację złożoną z pięciu deputowanych i pięciu opozycjonistów, albo przynależne Białorusi dziesięć miejsc zajmą tylko opozycjoniści – mówi „Rz” Jacek Protasiewicz, szef delegacji UE – Białoruś w Parlamencie Europejskim.
[wyimek]Władze chcą mieć decydujący wpływ na skład delegacji opozycjonistów w Euroneście [/wyimek]
Mińsk oficjalnie mówi, że to nie do przyjęcia i że Unia stosuje podwójne standardy. Bo z innych państw Partnerstwa Wschodniego – Ukrainy, Gruzji, Mołdawii, Armenii i Azerbejdżanu – do Euronestu wejdzie po dziesięciu deputowanych tamtejszych parlamentów. Ale Protasiewicz przypomina, że Białoruś obłożona jest unijnymi sankcjami i jej przedstawiciele i tak będą uczestniczyć w Euroneście tylko jako obserwatorzy.
Jak się nieoficjalnie dowiadujemy, białoruscy dyplomaci w rozmowach z eurodeputowanymi przyznają, że formuła „5+5” może być ostatecznie do przyjęcia, ale pod warunkiem że Mińsk będzie miał wpływ na ustalenie składu opozycjonistów. Na to na razie nie ma zgody europarlamentu. Oznaczałaby ona zresztą, że białoruskie władze będą mogły skutecznie skłócić i tak podzieloną białoruską opozycję. Jej część (m.in. były kandydat na prezydenta Aleksander Milinkiewicz) opowiada się za dialogiem z władzami, ale większość jest temu przeciwna. Bardziej radykalni opozycjoniści uważają, że Bruksela nie powinna współpracować z prezydentem Aleksandrem Łukaszenką i jego ludźmi.
Inauguracyjne posiedzenie Euronestu odbędzie się 24 marca. Na początku marca muszą zostać wysłane zaproszenia do uczestników. Wcześniej, pod koniec lutego, w Mińsku będzie przebywać misja PE – do takich uzgodnień doszło wczoraj w Brukseli. – Spotkamy się z władzami, żeby zapytać o ich stosunek do uczestnictwa w Euroneście. A potem z opozycją, z którą ustalimy skład jej reprezentacji – mówi Protasiewicz. Misja ma także zbadać na miejscu ostatnie przypadki represji wobec opozycji.