Zaniepokoiły mnie w „Rzeczpospolitej” 14 listopada aż dwa teksty poświęcone temu samemu wydarzeniu, które miało miejsce w Jerozolimie przy tzw. Ścianie Płaczu – znacznie lepiej to miejsce nazywać Ścianą Zachodnią lub po prostu z hebrajska – Kotel. Zupełnie nie wiem, dlaczego zajęli się tym wydarzeniem zarówno red. Piotr Semka, „Ściana między chrześcijaństwem a judaizmem”, jak i Piotr Zychowicz, „Biskupie krzyże zirytowały rabinów”.
Fakt, że wciąż dla bardzo wielu Żydów, w tym rabinów, krzyż nie jest znakiem miłości, powinien przede wszystkim zaniepokoić chrześcijan. A jeżeli są jeszcze tacy chrześcijanie, którzy nie wiedzą, dlaczego Żydzi wciąż poniekąd boją się krzyża – a zdaje się, że obaj wymienieni redaktorzy tego nie wiedzą – to byłoby lepiej, gdyby na takie tematy w ogóle nie zabierali głosu.
Niewątpliwie, gdy chodzi o opisywane wydarzenie, bardzo bym chciał, by rabini zachowali się inaczej, szkoda jednak, że austriackim biskupom zabrakło elementarnej empatii właśnie w tamtym miejscu. I, w moim najgłębszym przekonaniu, winę za całe przykre zajście bardziej ponoszą austriaccy biskupi niż ci rabini, którzy nie pozwolili biskupom w tamtym miejscu na modlitwę. Będąc w gościnie, trzeba jednak uszanować gospodarza – to chyba elementarz dobrego wychowania.
Ponadto, jeśli chodzi o tekst red. Piotra Zychowicza, odnoszę wrażenie, że sprawa dialogu chrześcijańsko-żydowskiego jest mu zupełnie obca. Jest prawdą, że Jan Paweł II w tym dialogu zrobił najwięcej, ale wszystko, co robił, było wprowadzaniem w życie nauczania Soboru Watykańskiego II. Nie były to więc jakieś osobiste gesty papieża Polaka, było to nauczanie pierwszego Świadka i Nauczyciela wiary i ta postawa obowiązuje również nas i austriackich biskupów. A pierwszą sprawą w każdym dialogu – zwłaszcza religijnym – jest nie obrażać drugiej strony.
Powtarzam: to, że dla większości Żydów krzyż nie jest wciąż znakiem miłości, nie jest powodem, by obrażać się na Żydów, tylko aby zrobić własny rachunek sumienia. Tak postępował właśnie Jan Paweł II. Szkoda, że jego nauczanie w tym aspekcie jest w Polsce niemal nieznane. W każdym razie nieznane obu wymienionym redaktorom „Rzeczpospolitej”.