Na wieczorny protest na głównym placu stolicy Serbii przyszło około 16 tysięcy nacjonalistów. Ludzie wznosili antyrządowe hasła i domagali się natychmiastowego wypuszczenia Radovana Karadżicia. Przemawiający na wiecu politycy ewentualne wydanie go w ręce Międzynarodowego Trybunału ds. Zbrodni w byłej Jugosławii określali mianem „zdrady narodowej”.

W pewnym momencie najbardziej krewcy demonstranci – głównie podchmieleni młodzi ludzie w kapturach i chustach na twarzach – zaczęli przepychać się z policją. Po kilku minutach na ulicach Belgradu rozgorzała regularna bitwa. Na funkcjonariuszy posypał się grad kamieni, butelki, pręty i race. Wybito szyby w pobliskich sklepach i uszkodzono samochody.

Na nic zdały się nawoływania organizatorów demonstracji do zachowania spokoju. – Dzieci, nie róbcie tego! Uspokójcie się i dołączcie do pokojowego marszu. Nie po to się tu zgromadziliśmy. Nie chcemy zniszczyć Belgradu, lecz prezydenta Borisa Tadicia – krzyczał Tomislav Nikolić, przywódca Serbskiej Partii Radykalnej, który był pomysłodawcą protestu. W ferworze przepychanki jego apele zostały jednak zignorowane. Aby uspokoić kilkuset agresywnych mężczyzn, policja musiała użyć gumowych kul i gazu łzawiącego. Wreszcie, po około półgodzinnych zmaganiach, udało się ich rozgonić po okolicznych wąskich uliczkach. Bilans starć to 25 rannych policjantów i 21 uczestników wiecu. Straty materialne jeszcze nie zostały oszacowane.

Były przywódca bośniackich Serbów Radovan Karadżić został aresztowany ponad tydzień temu, po 13 latach ukrywania się pod fałszywym nazwiskiem. Jest oskarżony o popełnienie licznych zbrodni wojennych. Dla wielu Serbów pozostaje jednak przykładem oporu przeciw „dyktatowi Zachodu”.