Uff, wreszcie mamy to za sobą! Nowa epoka już się rozpoczęła, lecz nadal żyjemy w tym samym świecie. Setki milionów ludzi oglądały zaprzysiężenie 44. prezydenta USA, setki tysięcy marzły godzinami w Waszyngtonie, by przeżywać je na miejscu i móc z oddali podziwiać Kapitol. Przedstawienie było doskonałe, choć pojawiły się głosy, by w przyszłości zrezygnować z poetów.
Nie wszyscy zrozumieli przesłanie amerykańskiej Wisławy Szymborskiej. Natomiast nie zepsuł poinauguracyjnych nastrojów fakt, że zaprzysiężenie okazało się nieważne i musiało cichcem zostać powtórzone, tym razem w dużo mniejszym, bo kilkuosobowym, gronie.
[srodtytul]Sukcesy polskiej dyplomacji[/srodtytul]
Przemówienie nowego prezydenta mógł z powodzeniem wygłosić także konserwatysta. Fox News i konserwatywne radiostacje z lubością wykazują uderzające podobieństwa do przemówienia George’a Busha, porównując poszczególne zdania i frazy.
Obama musiał potem do późna w nocy obchodzić oficjalne bale, powtarzając dziesięć razy ciągle te same niemal słowa i gesty, jakby był Philem z „Dnia świstaka”. Okazało się przy tym, że nie tańczy lepiej niż Bush. Brak wyczucia rytmu przypomniał, że Obama nie jest typowym Afroamerykaninem. Na szczęście media, także konserwatywne, zamiast powtarzać bez końca scenę dziesięciokrotnego wykręcania ręki Michelle, koncentrowały się na sukni nowej prezydentowej. Satyrycy mają już jednak nowy wdzięczny obiekt do żartów – wiceprezydenta Joe Bidena, który na szczęście jest zupełnie biały.