„Deutschland, Deutschland über alles” – rozlega się w kinie melodia hymnu III Rzeszy. To pierwsze kadry nowego filmu historycznego „John Rabe”. Hymnu słucha tytułowa postać, szef fabryk Siemensa w Nankinie w Chinach. Jego pracownicy witają swojego dyrektora nazistowskim „Heil Hitler” i wyciągniętą w górę dłonią. Na dachu powiewa flaga ze swastyką. Jest początek grudnia 1937 roku. Japończycy rozpoczynają bombardowanie miasta, które wkrótce zajmują. Mordują, palą i gwałcą na skalę niespotykaną wcześniej w historii. W ciągu kilku dni ginie 300 tysięcy Chińczyków.
John Rabe, Niemiec z Hamburga, członek NSDAP i zwolennik Hitlera, nie przygląda się temu bezczynnie. Chroni w swym ogrodzie kilkuset mieszkańców miasta i organizuje nawet w części Nankinu strefę bezpieczeństwa, w której gromadzi się 200 tys. Chińczyków. Jest to możliwe, bo hitlerowskie Niemcy i Japonia są sojusznikami.
„Drugi Schindler”, „Nazista z przypadku” – piszą niemieckie media o filmie 38 -letniego reżysera Floriana Gallenbergera. Jeszcze zanim jego film wszedł na ekrany, zdobył osiem nominacji do Loli – niemieckiego odpowiednika Oscara – czym zapewnił już sobie miejsce w historii niemieckiej kinematografii. Tygodnik „Spiegel” przypomniał, że „dobrymi nazistami” zajmował się do tej pory Hollywood, przybliżając widzom na świecie postać Oskara Schindlera, który ratował Żydów przed zagładą, czy Clausa von Stauffenberga, niemieckiego patrioty usiłującego zgładzić Hitlera.
–Niemieckie kino odkryło nowy temat. Takich filmów będzie więcej – twierdzi historyk Hans-Ulrich Wehler. Obserwuje z niepokojem zmiany w niemieckiej kulturze pamięci w ostatnich latach. Przez kina przetoczyła się właśnie fala filmów o niemieckich ofiarach wojny, alianckich nalotach bombowych, Niemkach zgwałconych przez czerwonoarmistów oraz Niemcach wysiedlonych z Polski i innych krajów.
– To zupełnie nowe spojrzenie na historię. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem że nie ulegnie zatarciu różnica między przyczynami i skutkami. A tak czasami bywa – tłumaczy Wehler.