Elżbieta II jest królową 16 państw Commonwealthu, Wspólnoty Narodów skupiającej dawne kolonie brytyjskie. Poddanych odwiedza rzadko, raz na kilka lat. Na co dzień reprezentują ją gubernatorzy generalni, z reguły powoływani przez premierów. Mimo przywiązania do tradycji wielu obywateli tych krajów zastanawia się, czy jest im potrzebny monarcha mieszkający tysiące kilometrów od nich. Nie lepszy byłby prezydent?
Idee republikańskie najżywsze są w Australii. Co prawda republikanie przegrali w 1999 r. w tym kraju referendum, ale pomysł rozstania się z królową wciąż powraca. Obecna premier Julia Gillard podczas kampanii przed wyborami parlamentarnymi przekonywała, że jej kraj powinien stać się republiką. Jednocześnie zapewniała: „Wierzę też, że ten kraj żywi głęboki szacunek i przywiązanie do królowej Elżbiety”. Po wyborach sugerowała, że Australia mogłaby zostać republiką, ale dopiero po śmierci Elżbiety II.
– Dla Australii nadszedł czas egzaminu dojrzałości, przejścia z wydłużonego okresu dojrzewania do w pełni rozwiniętej dorosłości – mówił kilka dni temu prof. Patrick McGorry, Australijczyk roku 2010.
Monarchiści bronią jednak swoich pozycji.
– Chcemy utrzymania monarchii, bo wierzymy, że jest ona najlepszym gwarantem demokracji – mówi „Rz” prezes Australijskiej Ligi Monarchistycznej Philip Denwell. – Królowa jest gwarantem konstytucji, jej obecność powstrzymuje polityków od sięgania po władzę absolutną – dodaje.