Sąd kościelny unieważnił zawarty w kościele związek, ponieważ kobieta przed ślubem nie kryła przed przyszłym mężem i znajomymi, że kwestia wierności nie ma dla niej żadnego znaczenia. Jak widać, te libertyńskie poglądy nie przeszkodziły mężczyźnie w zawarciu ślubu, ale potem z jakichś powodów zaczęły mu przeszkadzać, choć żona nie dopuściła się zdrady.
Jak wyjaśniają eksperci, z punktu widzenia logiki prawa kanonicznego to, czy żona zdradzała, czy nie zdradzała męża, nie ma żadnego znaczenia, bo ślub unieważniono z powodu tego, co zdarzyło się przed ślubem. Kobieta podważała jedną z kardynalnych podstaw sakramentu ślubu, więc sąd kościelny związek unieważnił.
Jednak sprawa bulwersuje włoską opinię publiczną głównie z tego powodu, że włoski sąd we wszystkich trzech instancjach odrzucił odwołanie kobiety od decyzji władz kościelnych, zasłaniając się zapisami konkordatu. Nie chodziło jej o utrzymanie związku, lecz o orzeczenie rozwodu ze wskazaniem winy, co mogłoby mieć wpływ na roszczenia alimentacyjne. Skoro jednak małżeństwo zostało unieważnione, kobiecie nie przysługują alimenty.
Można sobie łatwo wyobrazić, podkreślają włoskie media, że mężczyzna postanowił opuścić żonę, wyszukując sobie wygodny pretekst, a na dodatek w majestacie prawa kanonicznego i cywilnego udało mu się zwolnić z wszelkich obowiązków wobec porzuconej żony. Dlatego decyzja włoskich sądów cywilnych budzi wątpliwości.
Sądy kościelny i cywilny mogły się stać sojusznikiem cynicznego oszusta. Benedykt XVI kilkakrotnie w dorocznych przemówieniach do Trybunału Roty Rzymskiej przestrzegał sędziów, by zbyt pochopnie nie orzekali unieważniania małżeństw.