Wybuch bomby, która zabiła w poniedziałek 12 osób, a setki raniła, spowodował ogromne konsekwencje dla całego białoruskiego społeczeństwa. Chociaż nadal nie wiadomo, kto dokonał zamachu, to pogłębił on przepaść pomiędzy władzami a opozycją, ale wywołał również zamieszanie w samym obozie władzy. Zburzył ponadto spokój niemałej części społeczeństwa, która żyła w przekonaniu, że Białoruś jest może krajem niezamożnym i niedemokratycznym, ale za to – w odróżnieniu na przykład od sąsiedniej Rosji – całkowicie bezpiecznym.
Nie ma już wyspy
– Ideologiczna konstrukcja Białorusi jako wyspy stabilności została zniszczona i przez wybuch w metrze, i przez kryzys walutowy – uważa białoruski politolog Walery Karbalewicz. I to w sytuacji, gdy – jak podkreślił – licząc na jednego obywatela, na Białorusi jest czterokrotnie więcej milicjantów niż w Polsce policjantów. Tymczasem w Mińsku już zatrzymano kilku podejrzanych. Szef MSW Anatolij Kuszeliow ujawnił, że opracowano portrety pamięciowe dwóch domniemanych zamachowców. Jednym z nich jest mężczyzna średniego wzrostu w niebieskiej, nasuniętej na oczy czapce. Według rosyjskojęzycznego portalu Life News, ma „kaukaski wygląd". Minister Kuszeliow uważa, że wypełniona metalowymi nakrętkami i gwoździami bomba o sile 5 – 7 kg trotylu została zdetonowana drogą radiową.
Pogłoski i plotki
W białoruskiej stolicy atmosfera jest napięta, szerzą się pogłoski, między innymi taka, że doszło również do wybuchu w autobusie. Aresztowano trzy osoby rozpowszechniające informacje o rzekomych atakach. Niezależny portal „Biełorusskij Partizan" pisał, że „ustalono już tożsamość kolejnych dziesięciu osób rozpowszechniających fałszywe wiadomości". Oficjalna agencja Biełta podała, że KGB rozpatruje trzy wersje przyczyn zamachu. Pierwsza to chęć destabilizacji sytuacji wewnętrznej kraju. W tym przypadku sprawca mógłby pochodzić z zewnątrz. Druga to efekt działań organizacji ekstremistycznych, a sprawcą może być ktoś z szeregów białoruskiej opozycji. Trzecia hipoteza mówi o działaniu osoby chorej psychicznie. Szef zbliżonego do białoruskich władz mińskiego centrum analitycznego EcooM Siarhiej Musijenko jednoznacznie oświadczył wczoraj, że za zamachem stoją przeciwnicy prezydenta Aleksandra Łukaszenki, a wybuch jest efektem „nadmiernego liberalizmu władz wobec opozycji". Natychmiast zareagowali przedstawiciele opozycji, dowodząc, że to absurd. Niektórzy z nich sugerują, że za zamachem stoją władze. Ale niezależni eksperci z dystansem podchodzą do tych hipotez.
Uderzenie w opozycję?
Białoruski publicysta Roman Jakowlewski woli się nie spieszyć z ferowaniem wyroków. – Białoruś nie ma swoich ekstremistów, takich jak Doku Umarow, lider czeczeńskich separatystów – podkreśla w rozmowie z „Rz". Jego zdaniem dobrze, że białoruskie władze zgodziły się skorzystać z pomocy rosyjskich, brytyjskich i izraelskich ekspertów. – Udział w śledztwie zagranicznych specjalistów daje nadzieję na profesjonalne dochodzenie i, być może, także ujęcie osób, które dokonały zamachów – mówi Jakowlewski. Jego zdaniem o wiele trudniejsze będzie znalezienie zleceniodawców całej akcji. Zdaniem politologów oskarżenia opozycji, że za zamachem stoją władze, a z drugiej strony szukanie przez władze winnych wśród opozycji to efekt pogłębiającego się rozłamu społecznego na Białorusi. – W innych krajach podobne tragedie jednoczą społeczeństwo. Na Białorusi obserwujemy wręcz odwrotną tendencję – mówi Walery Karbalewicz.
Zdaniem politologa po wyborach prezydenckich z 19 grudnia 2010 roku, kiedy brutalnie spacyfikowano demonstrację opozycji, społeczeństwo białoruskie pogrążyło się w cichej wojnie domowej. Teraz winę za każde negatywne zjawisko próbuje przypisać wrogowi. Dlatego władze mogą ulec pokusie i wykorzystać zamach do kolejnego uderzenia w opozycję i niezależne media. Świadczy o tym chociażby wizyta śledczych w redakcji niezależnej gazety „Nasza Niwa", w której próbowali szukać dowodów popełnionego przestępstwa. – Niestety, nasze służby specjalne nauczyły się walczyć z opozycjonistami i dziennikarzami, a nie ścigać przestępców. Robią więc to, co potrafią najlepiej – mówi Walery Karbalewicz. Prawnik z organizacji obrony praw człowieka Wiasna Walancin Stefanowicz spodziewał się, że KGB wybierze właśnie taki trop, aby wykorzystać zamach w mińskim metrze przede wszystkim przeciwko młodzieżowym działaczom białoruskiej opozycji. – Dochodzenie już zamienia się w polowanie na czarownice – podkreśla nasz rozmówca. Jego zdaniem nie ma najmniejszych szans, aby śledztwo białoruskiego KGB mogło być obiektywne.