Gdy władca Egiptu Hosni Mubarak pod presją tłumów zrezygnował z władzy, niemal cały świat przyjął to z entuzjazmem jako "triumf demokracji". W sąsiednim Izraelu wydarzenia te wywołały jednak niepokój. Mubarak jako pragmatyczny polityk utrzymywał bowiem poprawne relacje z państwem żydowskim.
Izraelscy eksperci obawiali się, że odsunięcie go od władzy może doprowadzić do destabilizacji Egiptu i zerwania z filoizraelską polityką. – I, jak widać, nie pomyliliśmy się. Sytuacja rewolucyjna często wywołuje anarchię. Niestety, mamy z tym do czynienia w Egipcie. To dla nas olbrzymie zagrożenie – powiedział "Rz" znany izraelski politolog prof. Hillel Frisch.
Dowód? Atak na terminal gazowy i zablokowanie rurociągu, którym dostarczany był gaz z Egiptu do Izraela. Terminal al Sabil, położony 50 kilometrów od izraelskiej granicy, zaatakowali uzbrojeni w broń maszynową mężczyźni. Przyjechali samochodami terenowymi, sterroryzowali ochronę i wysadzili w powietrze urządzenia. Przepływ surowca został wstrzymany.
Groźna demokracja
To już kolejny atak na strategiczny gazociąg od czasu obalenia Mubaraka. Istnienie tej instalacji było od lat krytykowane przez egipskich islamistów, którzy zarzucali władzom kolaborację z "syjonistycznym reżimem".
– Bez egipskiego gazu jakoś sobie poradzimy. Atak ten jest jednak symptomem tego, że w Egipcie bez Mubaraka narastają wpływy radykałów, beduini z pustyni Synaj sprzeciwiają się znienawidzonemu rządowi, sytuacja wymyka się władzom spod kontroli. Totalny chaos – stwierdział Frisch.