Na zakończonej w sobotę konwencji Partii Ludowej (PP) w Maladze lider hiszpańskiej prawicy Mariano Rajoy był fetowany jak zwycięzca, choć uprzedzał, że po wyborach 20 listopada trzeba będzie stawić czoło „najgorszemu dziedzictwu, jakie którykolwiek rząd pozostawił swym następcom". Premier José Zapatero – mówił Rajoy – nie tylko nie stanął na wysokości zadania w obliczu kryzysu, ale „sam stał się największym problemem" Hiszpanii.

Lider PP zapewnił, że jego rząd wydobędzie kraj z kryzysu, ale nie zdradził, jak to zrobi. Nie ujawnił też, co zamierza uczynić z najbardziej kontrowersyjnymi prawami socjalistów, jak aborcja na życzenie, małżeństwa gejów, ideologiczne wychowanie obywatelskie czy stronnicza ustawa o pamięci historycznej. Partia Ludowa wydaje się unikać jednoznacznych deklaracji w tych delikatnych kwestiach, by nie zrażać do siebie ani najbardziej konserwatywnych, ani liberalnych wyborców.

Zdaniem lewicowego dziennika „El Pais" obawa przed utratą sympatii części prawicowego elektoratu to powód, dla którego ludowcy odwlekają prezentację programu. Dla wielu wyborców PP jednym z priorytetów rządu powinna być bowiem właśnie zmiana obowiązującego od lipca 2010 r. prawa, które dało kobietom pełną swobodę w kwestii aborcji. „Chcemy głosować na życie" – krzyczeli w Maladze demonstranci. W Internecie zbierane są podpisy pod petycją z żądaniem, by PP zobowiązała się do tego przed wyborami.

Sam Rajoy, choć praktykujący katolik, zachowuje w tej kwestii daleko idący pragmatyzm. Nie chodzi na manifestacje obrońców życia, pytany, czy jeśli zostanie premierem, zniesie aborcję na życzenie, odsyła do programu PP, który ma być gotowy do końca miesiąca. W partii nie brak głosów, że najlepiej przerzucić odpowiedzialność za życie poczęte na Trybunał Konstytucyjny, do którego PP zaskarżyła nowe prawo aborcyjne.