Dość już finansowania wschodu – burzą się obywatele zachodniej części Niemiec. Skarżą podatek solidarnościowy w sądach i ślą protesty do Bundestagu. Podatek został wprowadzony w 1991 roku, po zjednoczeniu Niemiec, dla sfinansowania odbudowy zaniedbanej NRD. Protesty i procesy nie przynosiły dotąd efektów. To jednak może się zmienić, bo sprawą zajęła się FDP.
Płacą setki euro miesięcznie
Obniżka podatków to od zawsze ulubiony, w zasadzie jedyny temat niemieckich liberałów. Niemożliwy do realizacji w czasach kryzysu. Stąd pomysł zniesienia lub zmniejszenia przynajmniej podatku solidarnościowego, który w założeniu miał obowiązywać przecież tylko kilka lat. Obowiązuje jednak nadal i wynosi 5,5 proc. dochodów. Płacą go miliony obywateli i przedsiębiorstwa. Obywateli o średnich dochodach kosztuje (wraz ze zwiększonymi odpisami na cele socjalne) 200 – 300 euro miesięcznie.
– Tych środków nie da się niczym zastąpić – protestuje Erwin Sellering, premier Meklemburgii-Pomorza Przedniego, graniczącego z Polską landu o największym bezrobociu, gdzie nie ma przemysłu i skąd nadal trwa exodus do zachodniej części kraju.
Kto jednak odwiedzi na przykład Greifswald, jedno z miast Meklemburgii, wpadnie w zachwyt na widok starannie odrestaurowanych kamieniczek i zadbanych ulic. Nawet betonowe bloki z czasów NRD zostały tak pięknie wyremontowane, że trudno je poznać. Wszystko za pieniądze z zachodu. Podobnie jak w Görlitz, gdzie remont jednej z restauracji średniowiecznej starówki pochłonął pół miliarda euro.
Tak wyglądają „kwitnące krajobrazy" obiecane przez kanclerza Helmuta Kohla w chwili jednoczenia Niemiec. Ile kosztowała odbudowa wschodniej części kraju? Mówi się o gigantycznej kwocie 1,5 biliona euro. Do niedawna tyle wynosiło całe zadłużenie RFN.