Piotr Kowalczuk z Rzymu
Z powodu ludzkiej głupoty i niefrasobliwości u wybrzeży wyspy Giglio oprócz co najmniej pięciu osób zatonęło tysiące ton luksusu i high-tech – wyrokują cytowani przez włoskie media eksperci, a prowadzący śledztwo w tej sprawie prokurator Francesco Verusio te opinie w sporym stopniu potwierdza.
Luksusowy wycieczkowiec z ponad 4 tys. osób na pokładzie w chwili zderzenia z granitową skałą znajdował się 300 metrów od wybrzeży wyspy zamiast regulaminowych 3 mil morskich. Jak się okazuje, regulamin był nagminnie łamany przez wielkie statki wycieczkowe, by pokazać pasażerom z bliska Giglio – luksusowy letni kurort u wybrzeży Toskanii.
Kapitan nie schodzi ostatni
Kapitanowie umawiali się z burmistrzem wyspy, który uprzedzał turystów, że czeka ich wielka atrakcja – pływający wieżowiec. Jednak dotychczas żaden nie zbliżył się tak bardzo jak kapitan Francesco Schettino.
Trudno pojąć, dlaczego to zrobił, ponieważ w zimie na wyspie mieszka zaledwie 300 osób i jest tak skąpo oświetlona, że po zmierzchu nie ma czego podziwiać. Co więcej, w chwili katastrofy wszyscy byli na kolacji. Kapitan jednego z wielkich statków wycieczkowych, które schodziły z kursu, by przepłynąć koło Giglio, powiedział włoskiej telewizji, że w lecie świetnie widać groźne skały nawet po zmierzchu, bo w miasteczku i porcie kwitnie życie towarzyskie, więc wszystko jest doskonale oświetlone. Pływanie tam po ciemku nazwał szaleństwem.