Nicolas Sarkozy, który wciąż pozostaje w tyle za kandydatem socjalistów Francois Hollande'em, postanowił przyspieszyć start kampanii, przewidziany wcześniej na koniec lutego lub początek marca. Zamiar ubiegania się o reelekcję ma ogłosić 16 lutego, trzy dni później oficjalnie rozpocznie kampanię wielkim wiecem w Marsylii. Pierwszą turę wyborów prezydenckich we Francji zaplanowano na 22 kwietnia, drugą dwa tygodnie później.
Swoją wyborczą strategię prezydent ujawnia w wywiadzie dla weekendowego „Le Figaro Magazine". Stawia na „pracę, odpowiedzialność i rodzinę", wartości, które przemawiają także do konserwatywnych wyborców Frontu Narodowego. To, a także sprzeciw wobec małżeństw gejów i eutanazji oraz ograniczenie praw imigrantów czy bezrobotnych ma mu zapewnić głosy skrajnie prawicowego elektoratu. Sondaże dają Hollande'owi 29 – 30 proc. głosów w pierwszej turze, a Sarkozy'emu 24 – 25 proc. Na szefową FN Marine Le Pen zamierza głosować niemal co piąty wyborca.
Ryzykowna gra
– Desperacka strategia Sarkozy'ego polega na przejęciu głosów Frontu Narodowego Marine Le Pen – potwierdza w rozmowie z „Rz" francuski politolog Pierre Martin. – To, co proponuje w kwestii praw imigrantów, jest bardzo bliskie poglądom Frontu, który zawdzięcza wysokie poparcie właśnie twardemu stanowisku w sprawach imigracji.
Zdaniem naszego rozmówcy Sarkozy zdaje sobie sprawę, że tylko dzięki głosom skrajnej prawicy może wygrać pierwszą turę wyborów. – Doskonale wie, że drugie miejsce oznacza porażkę w drugiej turze. Natomiast przywódczyni Frontu nie ma żadnych szans na zmierzenie się z Sarkozym w drugiej turze. Jeśli w ogóle wystartuje, bo wciąż brakuje jej sporo podpisów szefów lokalnych samorządów, co jest warunkiem rejestracji – zauważa Pierre Martin.
Lewica już oskarża prezydenta, że „zapuścił się na tereny łowieckie Frontu Narodowego", a życzliwi ostrzegają, że uderzając w populistyczne tony, może stracić poparcie centrowego elektoratu. Nie brak głosów, że Sarkozy dużo ryzykuje, grzebiąc zawczasu Marine Le Pen.