Chodzi o około 75 milionów lari (156 mln zł), czyli grzywnę za rzekomo niezgodną z prawem działalność dwóch jego firm: Global Contact Consulting i Elita Burdżi. Sam Iwaniszwili twierdzi, że to próba uciszenia go, bo postanowił zająć się polityką – i to jako opozycjonista. I postanowił kary nie płacić, bo uznał, że jest niezgodna z prawem. A właśnie upłynął termin, w którym powinien to uczynić.
Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło, iż przejęło wczoraj kontrolę nad akcjami, posiadanymi przez Iwaniszwilego. Ustaliło bowiem, że opozycjonista posiada 100 proc. udziałów Kartu Banku, 100 proc. udziałów w Grupie Kartu i 21,7 proc. w Progress Banku.
Jednak wcześniej miliarder opozycjonista oświadczył, iż w Gruzji nie jest udziałowcem żadnej firmy. Jak pisał rosyjski „Kommiersant", z formalnego punktu widzenia posiada jedynie niewielkie parcele na brzegu Morza Czarnego, a także dom w swojej rodzinnej wiosce Czorwiła. I jeśli nawet uda się je przejąć, to nie będzie szans na uzyskanie 75 milionów lari. Według ekspertów oceniany na 6 miliardów dolarów Iwaniszwili wcale nie posiada akcji banku i Grupy Kartu czy Progress Banku.
– Iwaniszwili ma ogromne pieniądze. Władze usiłują nieco ograniczyć jego możliwości działania, ale nie mają na to wielkich szans. Jestem zdania, że zbliżające się wybory przebiegną spokojnie – powiedział „Rz" gruziński politolog Aleksander Rondelli.
Wczoraj dwóch działaczy ugrupowania Iwaniszwilego Gruzińskie Marzenie zostało aresztowanych za rzekomą „próbę pozyskania" oficera kontrwywiadu. Dwa tygodnie wcześniej innego opozycjonistę zatrzymano za zbieranie informacji o policji.