Według sondaży w niedzielnych wyborach wystawiony przez Partię Rewolucyjno-Instytucjonalną (PRI) Enrique Pena Nieto może uzyskać ponad 40 proc. poparcie. Odwrót wyborców od dotychczas rządzącej krajem partii Partii Akcji Narodowej (PAN) to efekt dramatycznie wysokiej przestępczości, a także rosnącego rozwarstwienia społeczeństwa pod względem dochodów.
Nastroje przedwyborcze są wyjątkowo gorące. Przeciwnicy Peny Niety organizują w kraju i w świecie wirtualnym protesty, mając nadzieję, że wyborcy ostatecznie zmienią zdanie i nie będą głosować na partię, która kojarzy się – szczególnie starszym wyborcom – ze skrajną korupcją, okradaniem kasy państwa i kolesiostwem.
Dodatkowo na początku czerwca brytyjski „The Guardian" oskarżył PRI o opłacanie największej grupy medialnej na kontynencie, Televisy, za przedstawianie swojego kandydata jedynie w pozytywnym świetle. Dla wielu możliwa wygrana Peny Niety oznacza katastrofę. – Meksykanin, który głosuje na PRI, jest dla mnie równie absurdalny jak Niemiec, który chciałby odbudować mur berliński – mówi Denise Dresser, popularna w Meksyku politolog.
Społeczeństwo w gruncie rzeczy nie ma dużego pola manewru. Poważnymi konkurentami w walce o fotel prezydencki (wg Reutersa z około 25-proc. poparciem każdy) są: Andreas Manuel Lopez Obrador (w skrócie nazywany AMLO) z Partii Rewolucji Demokratycznej (PRD) oraz Josefina Vazquez Mota z rządzącej PAN. Ich popularność jest bardzo wyrównana, a wzajemne oskarżenia wysuwane podczas kampanii wyborczej – jednakowo mocne. – Najsilniejsi obecnie kandydaci to w gruncie rzeczy dwie twarze tej samej starej gwardii – argumentuje Josefina Vazquez Mota. Tym samym wytykając, że AMLO wcześniej należał do PRI.
Lopez Obrador kontruje, że wybór kolejnego prezydenta z partii PAN, która przez 12 lat nie potrafiła wyprowadzić kraju na prostą, jest działaniem przeciwko Meksykowi. Zgodnie z obowiązującą ordynacją wyborczą urząd obejmuje ten kandydat, który zdobył większość głosów i nie jest przewidziana druga tura wyborów.