Mam prośbę, aby Siemens AG zaangażował się w większym stopniu niż do tej pory w ten projekt – tak brzmi kluczowe zdanie z listu prezydenta Christiana Wulffa wysłanego z wszelkimi prezydenckimi honorami do szefa jednego z największych koncernów niemieckich Petera Löschera. Projekt, o którym w liście mowa, to produkcja filmu „John Rabe", którego bohaterem jest menedżer Siemensa pracujący w czasach nazistowskich w Chinach.
Cel wydawał się więc na pierwszy rzut oka szczytny, gdyż chodziło o przedstawienie dobrego Niemca w złych czasach. Kto jak kto, ale prezydent Niemiec powinien dbać o wizerunek swego kraju. Prokuratury w Hanowerze jednak takie detale nie interesują. Zaprezentowała własną wersję wydarzeń poprzedzających wysłanie listu prezydenta do szefa koncernu.
Jej zdaniem istnieją uzasadnione podejrzenia, że Christian Wulff złapał za pióro bynajmniej nie w trosce o dobro kraju, lecz swego przyjaciela Davida Groenewolda, producenta filmowego. Co więcej, miał to być rewanż za przysługę, którą z rąk producenta przyjął prezydent. Chodzi o rachunek opiewający na 745 euro, które Groenwold miał uiścić w imieniu prezydenta, gdy zaprosił go do Monachium na święto piwa, czyli słynny Oktoberfest. Rachunek miał dotyczyć kosztów opieki nad potomstwem pary prezydenckiej. – Oskarżenie o przekupstwo jest już gotowe, lecz decyzja o tym, czy wpłynie do sądu, zapadnie w najbliższym czasie – twierdzi tygodnik „Focus".
Zanim to jednak nastąpiło, oskarżany od ponad roku o malwersacje, czerpanie korzyści z racji sprawowanego urzędu czy nadmiernie bliskie związki z biznesem, co było równoznaczne z zarzutem łapówkarstwa, otrzymał od prokuratury propozycję ugody. W zamian za wpłacenie 20 tys. euro dobrowolnej kary miałby zagwarantowane umorzenie śledztwa. Zdaniem części mediów była to wysoce niemoralna propozycja sprzeczna z poczuciem sprawiedliwości społecznej. Wulff ją zresztą odrzucił, domagając się bezwarunkowego umorzenia śledztwa, gdyż nie dopuścił się nigdy żadnego przestępstwa. Na tym opiera swą strategię od samego początku afery.
Nie widzi niczego zdrożnego w tym, że pożyczył od jednego ze swych przyjaciół pół miliona euro na kupno domu. Było to jeszcze w czasach, gdy był szefem rządu Dolnej Saksonii. Pożyczkę zwrócił w atmosferze skandalu, gdy wyszło na jaw, że kłamał w lokalnym parlamencie, utrzymując, że nigdy nie korzystał z tego rodzaju pomocy. Nie miał sobie też nic do zarzucenia, gdy wyszło na jaw, iż korzystał ze szczodrości zaprzyjaźnionych milionerów fundujących mu luksusowe wakacje w swych rezydencjach od wyspy Sylt po Morze Śródziemne.