Sekretarz Stanu USA John Kerry, ogłaszając decyzję o podwojeniu amerykańskiej pomocy, zastrzegł, że za przekazane pieniądze ma być kupiony „sprzęt niebojowy”. Amerykańskie media podają, że chodzi głównie o  kamizelki kuloodporne, wozy opancerzone, sprzęt komunikacyjny i gogle noktowizyjne.

Podczas wczorajszego spotkania w Turcji, w którym uczestniczył szef amerykańskiej dyplomacji, przedstawiciele 11 państw zachodnich i arabskich zgodzili się, że pomoc dla opozycji w Syrii powinna wykraczać znacznie dalej, ale jak daleko – nie podano.

Ostatnio coraz więcej mówi się o możliwym utworzeniu stref buforowych, w których byliby chronieni syryjscy cywile. Opozycja prosi o to niemal od początku trwającego od dwóch lat konfliktu, ale dopiero ostatnio pojawiły się informacje, że takie rozwiązanie na poważnie brane jest pod uwagę. W ubiegłym tygodniu rząd w Ammanie – dotąd głośno protestujący przeciw jakiejkolwiek interwencji zbrojnej u sąsiada – niespodziewanie ogłosił, że rozważa możliwość stworzenia strefy w gęsto zaludnionych okolicach syryjskiego miasta Dara.
Skąd ta zmiana? – Jordania jest przekonana, że na horyzoncie pojawiło się zagrożenie wojną regionalną i stara się zabezpieczyć swe terytorium – uważa jordański analityk polityczny Maher Abu Tair. Zdaniem ekspertów tego samego zdania jest też Turcja, która tylko w jak najszybszym zakończeniu wojny widzi szansę na uniknięcie większej katastrofy.

Amman po raz pierwszy od tygodni potwierdził spekulacje, że w Jordanii mają się pojawić żołnierze US Army. Rzecznik rządu podał, że ma ich być 200. Informacje o tym, jakie będą ich zadania, są sprzeczne. Cytowany przez państwową agencję Petra jordański generał informował, że chodzi wyłącznie o doroczne wspólne ćwiczeniami wojskowe Eager Lion. Tyle że sekretarz obrony USA Chuck Hagel w środę powiedział w senackiej komisji sił zbrojnych, że do Jordanii jedzie oddział, który ma przeszkolić tamtejszych żołnierzy na wypadek interwencji w celu zabezpieczenia syryjskich arsenałów chemicznych.

„Walka nie musi się zatrzymać na naszej granicy” – powiedział kilka dni temu w wywiadzie dla państwowej telewizji prezydent Syrii Baszar al-Asad. W Ammanie te słowa jednoznacznie uznano za groźbę. Jordańskie media donoszą, że od kilku dni król Abudullah ostrzega głównych współpracowników, że „mają być przygotowani na wszelkie możliwe reperkusje syryjskiego rozlewu krwi”. Pałac zapowiedział też, że wojna w Syrii będzie głównym tematem rozmów z prezydentem Barackiem Obamą, gdy król w tym tygodniu uda się do Waszyngtonu.

Dla małej Jordanii przedłużający się konflikt w Syrii oznacza coraz większe problemy. Królestwo zmaga się z kryzysem gospodarczym i politycznym, który pogłębia napływ syryjskich uchodźców (jest ich już przeszło 120 tys.). Jednocześnie zwycięstwo islamistów w Syrii i zdobycie przez nich władzy może zmotywować ich jordańskich braci, by też spróbowali siłą obalić rząd.

– Przez ostatnie dwa lata Jordania starała się nie zrywać relacji z żadną ze stron syryjskiego konfliktu, by to miało zabezpieczyć jej interesy – uważa emerytowany jordański generał Fajez Douiri. Jednak ostatnio „Ammanowi coraz bliżej do syryjskiej opozycji, przede wszystkim tej umiarkowanej, bo Jordania jest zainteresowana istnieniem bezpiecznej i zjednoczonej Syrii, której reżim Asada już nie gwarantuje”.