- Niemcy pragną być dobrym sąsiadem i idzie nam dobrze tylko wtedy gdy naszym sąsiadom powodzi się dobrze — zapewniał w swym wystąpieniu na Uniwersytecie Warszawskim Peer Steinbrück, były minister finansów w rządzie tzw. wielkiej koalicji w czasie pierwszej kadencji kanclerskiej Angeli Merkel.
66-letni lider niemieckiej socjaldemokracji złożył na wstępie rutynowe już dla niemieckich polityków wyrazy potępienia zbrodniczych działań III Rzeszy, po czym dokonał równie rutynowej analizy przyczyn obecnego kryzysu finansowego i perturbacji w strefie euro.
Oskarżył kraje południa Europy, że nie wykorzystały sprzyjającego okresu po wprowadzeniu wspólnej waluty do zwiększenia konkurencyjności swych gospodarek, doprowadzając tym samym do obecnych trudności. Przypomniał, że przed wprowadzeniem euro niektóre kraje zaciągały nowe długi przy stopie procentowej sięgającej 15 proc. Wraz ze wspólną walutą koszt obsługi tego rodzaju zadłużenia spadł do 3,5 -4 proc., co przy inflacji na podobnym poziomie oznaczało realne oprocentowanie równe zeru. Oszczędności z tego tytułu nie przeznaczono jednak na sfinansowanie koniecznych reform, co doprowadziło do obecnej sytuacji.
To nic nowego. Tezę taką prezentuje Peer Steinbrück od samego początku kryzysu. Równie bezkompromisowo oskarża kraje zagrożone bankructwem o nieumiejętne gospodarowanie. Cięty język byłego ministra finansów jest już niemal legendarny. Wszyscy pamiętają jego ostrzeżenia pod adresem Szwajcarii, której groził „kawalerią", jeżeli nie zmieni swych przepisów czyniących z tego kraju oazę dla niemieckich oszustów podatkowych. Wypomniał swego czasu Nicolasowi Sarkozy'emu, że prowadzi nieodpowiedzialną politykę podatkową. — Co pana skłania do rozmowy ze mną takim tonem? — odpowiedział Sarkozy.
Steinbrück w Warszawie dbał o to, aby nie obrazić nikogo w Europie. Za sześć miesięcy staje do wyborów i jego przeciwnikiem jest lubiana i znacznie bardziej popularna kanclerz Angela Merkel. Popiera ją 59 proc. obywateli, podczas gdy Steinbrücka zaledwie 28 proc. Szanse na urząd kanclerza ma jednak większe, gdyż reprezentowana przez niego SPD ma razem z ugrupowaniem Zielonych 46 proc. poparcia wyborców wobec 47 proc. partnerów obecnej koalicji Angeli Merkel.