Biedni Niemcy i Europa

Eurosceptycyzm był tu zawsze tematem wstydliwym. To się jednak zmienia powoli, ale skutecznie.

Aktualizacja: 11.05.2013 09:09 Publikacja: 10.05.2013 21:20

Biedni Niemcy i Europa

Foto: ROL

„Die Armutslüge” (Kłamstwo o biedzie) – takim tytułem opatrzył tygodnik „Der Spiegel” okładkę jednego z ostatnich wydań wraz z fotomontażem Greka na osiołku, chroniącego się przed słońcem parasolem z widniejącymi na nim symbolami UE. Z przytroczonych do osiołka koszy wystają banknoty euro. Ich właściciel ma ich tyle, że nie zwraca uwagi na wiatr rozwiewający część z nich.

Pod głównym tytułem napis: „Jak znajdujące się w kryzysie państwa Europy ukrywają swe bogactwo”.

Kto ile ma

Taka jest odpowiedź czytanego przez kilka milionów Niemców tygodnika na niedawne badania Europejskiego Banku Centralnego (EBC), z których wynikać może, że wbrew powszechnym opiniom Niemcy nie są wcale takimi bogaczami, za jakich uchodzą. Co więcej, jeżeli wziąć pod uwagę ich majątki netto, a więc wartość posiadanych aktywów w postaci nieruchomości czy oszczędności pomniejszona o osobiste długi, są wręcz najbiedniejszym narodem w strefie euro. Są nawet biedniejsi od Słowaków. Majątek w dyspozycji gospodarstw domowych tych ostatnich wynosi 61 tys. euro, podczas gdy Niemców zaledwie 51 tys.

Za wyznacznik służący porównaniu danych z państw eurolandu posłużyła mediana, czyli wartość dzieląca uzyskane dane na pół. Oznacza to, że poniżej i powyżej mediany znajduje się dokładnie tyle samo gospodarstw domowych

Bez integracji europejskiej Niemcy nie byłyby w stanie uzyskać pozycji, jaką cieszą się obecnie

Niemieckie media przyjęły tę wiadomość jak od dawna oczekiwane potwierdzenie wątpliwości i niepokojów związanych z udziałem Niemiec w programach ratunkowych Grecji czy Portugalii oraz innych państw zagrożonych bankructwem. – Dlaczego EBC tak długo zwlekał z publikacją tego rodzaju danych? – pytał dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, w przekonaniu, że tego rodzaju „odkrycie” stawia na zupełnie nowej płaszczyźnie sprawę zaangażowania Niemiec w ratowanie bankrutów. Zobowiązania tego kraju z racji realizowanych obecnie programów ratunkowych przekraczają 100 mld euro.

Jeżeli zajdzie konieczność udzielenia pomocy jeszcze innym krajom jak np. Włochom, to jak oblicza Niemiecki Związek Podatników – prężne i cieszące się zasłużonym prestiżem stowarzyszenie – zobowiązania Niemiec sięgnąć mogą 509 mld euro. Suma niemal kosmiczna, która jednak jest zaledwie jedną trzecią kosztów poniesionych dla odbudowy byłej NRD. Przy tym te ostatnie to koszty rzeczywiste, a czarny scenariusz ratowania euro jest jedynie prawdopodobny. Zdaniem wielu ekonomistów mało prawdopodobne. Ale nie w tym rzecz.

Wróćmy na chwilę do badań EBC. Instrument w postaci mediany w odniesieniu do stanu majątkowego nie odzwierciedla wcale poziomu życia obywateli państw eurolandu. Liczona za pomocą mediany średnia dla strefy euro wynosi 109 tys. euro. Bogatsi od Niemiec przy użyciu takiej metody są nie tylko Francuzi (116 tys. euro) czy Włosi (275 tys.), ale i Cypryjczycy (266 tys.) czy Grecy (101,9 tys.).

Wytłumaczenie jest proste. Niemcy mają najniższy w eurolandzie współczynnik własności mieszkań, których wartość jest zasadniczym komponentem majątku gospodarstw domowych. Z różnych przyczyn Niemcy wolą mieszkania wynajmować, niż kupować.

I biedni bynajmniej nie są, jeżeli wziąć pod uwagę średnią rocznych dochodów na gospodarstwo, to Niemcy z 44 tys. euro są w absolutnej czołówce i wyprzedzają ich jedynie Luksemburczycy (84 tys.) i nieznacznie Belgowie (50 tys.), Holendrzy (46 tys.) i Finowie (45 tys.). Jeżeli wziąć w dodatku pod uwagę siłę nabywczą euro, to okaże się, że Niemcy żyją jak pączki w maśle, o czym świadczą tłumy – dla przykładu – Włochów, którzy nie zważając na kryzys, przybywają do Niemiec na tańsze zakupy. Dla Niemców może to być świadectwem, że Włochom powodzi się znacznie lepiej niż im.

Kosztowne przywództwo

– Takie badania umacniają u niemieckich obywateli poczucie, że nie są traktowani fair i być może nie ma sensu poświęcać się dla jedności Europy jako projektu politycznego – mówi Karl Brenke z Niemieckich Badań Gospodarczych (DIW).

Niemcy uchodzili do niedawna za wzorowych Europejczyków, gotowych do wielkich poświęceń w imię integracji europejskiej nie tylko w formie przekazania Brukseli części suwerenności, ale i wymiernie zasilając budżet UE w takim stopniu, jak nie czyni tego żaden inny kraj.

Nikt w Niemczech nie ma najmniejszych wątpliwości, że po wojennej katastrofie bez integracji europejskiej Niemcy nie byłyby w stanie uzyskać pozycji, jaką cieszą się obecnie. Dlatego też nie było w Niemczech do tej pory praktycznie żadnego oporu przeciwko sprawowaniu przez ten kraj swego rodzaju funkcji skarbnika UE. To się zmienia w wyniku kryzysu euro, niekończących się dyskusji o przyszłości Unii i pieniędzy, jakie niemieccy podatnicy wysyłają do Grecji.

– W Niemczech narasta strach, że kraj ten będzie zmuszony do sfinansowania procesu porównywalnego w kosztach do zjednoczenia Niemiec – tłumaczy „Rz” prof. Irwin Collier, amerykański politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Zwraca uwagę na dylemat, jaki jest udziałem niemieckiej elity politycznej, polegający na tym, że Berlin jako swoisty hegemon UE nie chce do końca odgrywać tej roli w obawie przed koniecznością pokrycia kosztów takiego przywództwa.

Nikt nie ma wątpliwości, że wynikiem wzrostu nastrojów eurosceptycznych w niektórych kręgach społecznych jest nowe ugrupowanie na scenie politycznej o nazwie Alternatywa dla Niemiec. Ma już 10 tys. członków, ale aż 26 proc. obywateli Niemiec wyobraża sobie, że mogłoby na nią głosować. Nazwa nowego ugrupowania nawiązuje do wygłaszanych nieraz przez Angelę Merkel opinii, że „nie ma alternatywy” dla kursu pomocy i ratowania zagrożonych bankructwem państw strefy euro. Przy tym Niemcy udzieliły do chwili obecnej pomocy oraz gwarancji na sumę przekraczającą 100 mld euro.

– Taka alternatywa istnieje i jest nią rozwiązanie strefy – głoszą przywódcy nowej partii. Proponują nadanie UE nowego kształtu w drodze negocjacji, a potem referendum na ten temat.

Według ostatnich badań może ona uzyskać nawet 5 proc. głosów we wrześniowych wyborach. Jako że wielu sympatyków nowej partii wywodzi się z szeregów CDU, bawarskiej CSU oraz liberalnej FDP, oznaczać to może, że partiom obecnej koalicji rządowej zabraknąć może niewielkiej liczby głosów do zwycięstwa wyborczego we wrześniu tego roku. – Skutkiem takiego rozwoju sytuacji nie będzie jednak utrata władzy przez panią Merkel, która ma poparcie prawie trzech czwartych obywateli i zapewne będzie nadal kanclerzem w obecnej lub nawet innej konstelacji politycznej – zapewnia „Rz” niemiecki ekspert zbliżony do kręgów decyzyjnych rządu.

Co zrobi Berlin

Nie ma obecnie dnia, aby nie rozlegały się głosy, iż czas już skończyć z preferowaną przez Berlin strategią oszczędności i cięć, gdyż w czwartym roku światowego kryzysu finansowego działania takie przynoszą więcej szkód niż pożytku. Taką opinię wygłosił niedawno dla „Guardiana” noblista Paul Krugman, wspierany przez takie sławy jak Joseph Steglitz i Nouriel Roubini. Takie tezy głosi rząd w Paryżu, ba, nawet szef Komisji Europejskiej Jose Barroso.

Kanclerz Angela Merkel nie chce nic na ten temat słyszeć. Na pewno przed wrześniowymi wyborami, gdyż zdaje sobie sprawę, że jej chadecja straci i tak nieco głosów na rzecz Alternatywy dla Niemiec. Z tych samych przyczyn pani kanclerz odrzuca wszelkie pomysły uwspólnotowienia długów państw strefy euro w postaci emisji eurobligacji przez Europejski Bank Centralny.

– Jeżeli Niemcy nie zdecydują się na wspólne obligacje, co trwale wzmocniłoby całą strefę, to powinny wrócić do marki – brzmiała zasadnicza teza niedawnego wykładu George’a Sorosa we Frankfurcie nad Menem. Słynny inwestor wychodzi z założenia, że nie do utrzymania jest obecna strategia polegająca na narzucaniu przez Niemcy swego modelu gospodarczego swym partnerom z eurolandu i szerzej z UE.

– Kanclerz Merkel nie zgodzi się na uwspólnotowienie długów państw strefy euro kosztem Niemiec. Mogą to jednak uczynić pod pewnymi warunkami SPD oraz Zieloni, gdyby udało im się wygrać wrześniowe wybory – zapewnia „Rz” Jürgen Matthes z Instytutu Gospodarki Niemieckiej w Kolonii.

Bez względu na to, jaką strategię realizować będzie Berlin po wyborach, nie ma niebezpieczeństwa, aby Niemcy stały się otwarcie antyeuropejskie, mimo wzrostu nastrojów eurosceptycznych w społeczeństwie. I nie ma tu żadnego praktycznego znaczenia, że 36 proc. obywateli uznaje euro za zbędną walutę i preferuje powrót do marki. Odsetek ten był już w niedawnej przeszłości znacznie większy.

Nastroje te studzą ekonomiści, udowadniając, że z powodu upadku strefy euro Niemcy straciłyby do 2025 roku 1,2 bln euro z racji spadku o 0,5 proc. wzrostu gospodarczego w najbliższych latach. Na jednego obywatela przypaść mogłoby 1,1 tys. euro strat rocznie.

Nie jest to suma imponująca. Ale nie brak i takich opinii jak prof. Michaela Burdy z Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie. W decyzji o sprowadzaniu do Niemiec wielu ton złota przechowanego w zagranicznych bankach doszukuje się pierwszego sygnału, że nie jest rzeczą niemożliwą, aby RFN rozstała się z Brukselą.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021