Oficjalnie nikt tych informacji nie potwierdza, ale z ustaleń izraelskich mediów wynika, że wizytę w Polsce organizował attaché obrony w Warszawie oraz służba bezpieczeństwa Shin Bet. Skutek jest taki, że oświadczenie, jakie planowali podpisać wspólnie premierzy Polski i Izraela, wywołało burzę, zanim jeszcze Beniamin Netanjahu zaczął wizytę.
Zamieszanie wynika ze strajku izraelskiego MSZ: dyplomaci od marca do pracy zakładają sandały, wstrzymują korespondencję i nie wystawiają wiz ani paszportów. Oficjalnie chodzi im o pieniądze. Twierdzą, że dostają za niskie pensje i za mało pieniędzy na funkcjonowanie placówek. Co jednak może poważniejsze, zarzucają rządowi „demontaż" dyplomacji.
Ministerstwo bez szefa
Zdaniem organizatorów protestu coraz więcej obowiązków dotąd zarezerwowanych dla dyplomacji przejmują ministerstwa ds. diaspory i sprawiedliwości oraz urząd ds. strategicznych. Jednocześnie od wyborów premier nie powołał szefa dyplomacji. Piastucy to stanowisko do grudnia Awigdor Liberman został oskarżony o nadużycia i – w powszechnej opinii – Netanjahu czeka, aż sąd uniewinni Libermana stojącego na czele partii wchodzącej do koalicji.
– To akcja bez precedensu – mówi „Rz" polski dyplomata. Jego zdaniem „osobom, które biorą udział w proteście, pomyliła się praca ze służbą, bo w dyplomacji się służy ojczyźnie, nawet jeśli wypłat nie byłoby wcale". Problem może kryć się jednak znacznie głębiej. Piszący w „Haaretz" o izraelskiej dyplomacji Barak Rawid określa stosunek Netanjahu do MSZ jako „mieszankę wstrętu, pogardy i podejrzeń". Niechęć znanego z prawicowych poglądów Netanjahu może wynikać stąd, iż wielu obecnych wysokich rangą dyplomatów zaczęło piąć się po szczeblach kariery zawodowej w czasach, gdy resortem rządziła centrolewicowa Partia Pracy. – Choć po raz pierwszy protest ma aż taką skalę, konflikt narastał od dawna. Już półtora roku temu z powodu tarć na linii rząd-MSZ nie odbyła się wizyta w Jerozolimie prezydenta Rosji – mówi „Rz" Barak Rawid.
Efekt najnowszej odsłony konfliktu jest taki, że 10 attaché obrony, mimo skończonej misji, nie może wrócić do Izraela, bo nie przyjechali ich następcy. I nie przyjadą, jak długo MSZ z powodu protestu odmawia wystąpienia z wnioskami akredytacyjnym w państwach, gdzie mają pracować. Szefowie Shin Bet, Mosadu i dyrektor generalny ministerstwa obrony ostrzegali tydzień temu premiera, że strajk w MSZ osłabia bezpieczeństwo kraju.