Gdy chodzi o projekty, które mają podtrzymywać mit rosyjskiego supermocarstwa, pieniądze się nie liczą. Budżet zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi wielokrotnie przekroczył założone plany, podobnie jak szczytu euroazjatyckiego we Władywostoku.
Tak samo było z Teatrem Bolszoj, jednej z ostatnich instytucji, która pozwala Rosji utrzymać się przynajmniej w niektórych dziedzinach w ścisłej światowej czołówce. Na trwającą aż sześć lat renowację klasycystycznego budynku w centrum Moskwy poszła kolosalna suma przeszło miliarda dolarów.
– Źródła finansowania są różne: budżet państwa, datki oligarchów. W systemie utworzonym przez Putina istnieje niepisana umowa, że miliarderzy z epoki Jelcyna bez sprzeciwu składają się na projekty uznane za priorytetowe przez prezydenta, a także dają zarobić „nowym oligarchom”, czyli ludziom z otoczenia rosyjskiego przywódcy – mówi „Rz” Maria Lipman z moskiewskiego oddziału fundacji Carnegie.
Tyle że taki system nie tylko jest bardzo nieefektywny dla całej gospodarki kraju, ale nie pozwala już nawet na utrzymanie w dobrej kondycji imponderabiliów, jak właśnie Bolszoj. Nie tylko oddany do użytku zaledwie dwa lata temu budynek znów się sypie, ale przede wszystkim zespół 240 tancerzy, największy na świecie, jest tak skonfliktowany, że z coraz większym trudem utrzymuje legendarny poziom artystyczny.
– Z Bolszoj mogą rywalizować tylko cztery inne zespoły baletu na świecie: nowojorski American Ballet Theatre, Opera de Paris, londyńska Royal Opera House i mediolańska La Scala. Ale w żadnym z nich nie było tylu zbrodni i skandali, co w Moskwie. To musi się odbić na jakości – mówi „Rz” Zoe Anderson, krytyk baletu w brytyjskim periodyku branżowym „Dancing Times”.