Nic dziwnego: atak terrorystyczny dokonany z imieniem Allaha na ustach przez oficera US Army – i to podczas prowadzonej przez Stany Zjednoczone wojny z terroryzmem – to wyjątkowa zbrodnia.
10 minut horroru
Wszystko rozegrało się w ciągu zaledwie 10 minut 5 listopada 2009 r. w centrum medycznym bazy wojskowej Fort Hood w teksańskim mieście Killeen. Przygotowujący się właśnie do wyjazdu na misję w Afganistanie 42-letni psycholog wojskowy Nidal Hasan Malik otworzył ogień do niczego niespodziewających się żołnierzy.
Z okrzykiem „Allah Akbar!" zabił 13 osób (za 14. ofiarę uznano nienarodzone dziecko będącej w ciąży zamordowanej żołnierki) i ranił 29. Gdy opuszczał budynek w pogoni za lżej ranionym żołnierzem, został trafiony kulą i obezwładniony przez nadbiegającego na odgłos strzałów sierżanta.
Wyjaśnianie tła tej zbrodni ujawniło zaskakujące fakty. Okazało się, że Hasan, urodzony w USA syn palestyńskich imigrantów, od dawna miał kontakty z Anwarem al-Awlakim (ten fanatyczny islamski duchowny był pierwszym obywatelem USA określonym przez CIA jako „cel do likwidacji"; zginął w Jemenie w wyniku ataku amerykańskiego drona w 2011 r.). Udzielając pomocy psychologicznej żołnierzom wracającym z Afganistanu, nabierał coraz głębszego przekonania, że toczy się tam niesprawiedliwa wojna i że musi się jej przeciwstawić.
Gdy w końcu sam uznał się za samotnego bojownika dżihadu, postanowił na własną rękę ukarać armię Ameryki. Nie był to żaden akt desperacji pod wpływem chwilowego impulsu. Jak okazało się w śledztwie, Hasan zbudował sobie teorię walki z „bezbożnym złem", a na kilka dni przed atakiem w Fort Hood rozdał sąsiadom część mebli i wyposażenia swojego mieszkania.