To była pierwsza od upadku Związku Radzieckiego wojna, w której wojska rosyjskie wkroczyły na teren niepodległego państwa. I są tam do dzisiaj, wspierając separatystyczne republiki w granicach Gruzji – Osetię Południową, o którą pięć lat temu toczyła się wojna, i Abchazję.
Oferta dla wasala
Skutek jest taki, że Rosji nie ma na liście państw, z którymi Gruzja utrzymuje stosunki dyplomatyczne. I nic w tej sprawie nie zmieniło dojście w zeszłym roku do władzy ekipy miliardera Bidziny Iwaniszwilego, obecnie premiera, określanego często mianem prorosyjskiego. W przeciwieństwie do antyrosyjskiego prezydenta Micheila Saakaszwilego, odpowiedzialnego za Gruzję w czasie tamtej wojny. Saakaszwili kończy drugą i ostatnią kadencję na jesieni.
– Władza się w Tbilisi zmieniła, ma nadzieję na dobre, normalne stosunki z Moskwą. Ale dla Rosji normalne stosunki to uznanie przez Gruzję, że jest jej wasalem. My chcemy być normalnym sąsiadem, a oni chcą kontrolować nasze terytorium – mówi „Rz" Aleksander Rondeli, czołowy politolog, szef Gruzińskiej Fundacji Studiów Strategicznych i Międzynarodowych.
– Za rządów Iwaniszwilego zmieniła się retoryka, wypowiedzi są łagodniejsze. Tbilisi nie grozi, że zbojkotuje zimową olimpiadę w Soczi, ale pryncypia się nie zmieniły. Władze wciąż podkreślają, że 20 proc. terytorium Gruzji jest pod rosyjską okupacją – komentuje dla „Rz" Wojciech Górecki, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie, autor kilku książek o Kaukazie.
Jak dodaje, w wielu kwestiach nowa ekipa kontynuuje to, co robił Saakaszwili i związany z nim poprzedni rząd: – Chodzi choćby o rezygnację z weta wobec członkostwa Rosji w Światowej Organizacji Handlu (WTO) czy bezpośrednie połączenia lotnicze. Z kolei zasługą negocjatorów Iwaniszwilego jest zniesienie rosyjskiego embarga na gruzińskie wino i wodę mineralną, hitów eksportowych postradzieckiego Wschodu.