Syberyjska przeszłość: 12 lat bez prawa do amnestii

Wspomnienia Sergeja Panamarou, obywatela Białorusi, obecnie uchodźcy politycznego mieszkającego w Polsce.

Publikacja: 13.08.2013 12:00

Syberyjska przeszłość: 12 lat bez prawa do amnestii

Foto: ROL

- Jestem sam. Cela 5x3 metra. Zamiast okien krata. Na dworze -50. Nie ma łóżka, nie ma umywalki. Tylko rura, czarna rura, leżąca na podłodze. Stała się jedynym źródłem ciepła ratującym moje niejednoznaczne życie. Przytulając się do niej, jak do kobiety, śpię.  Dzień przelotny – jedzenia nie ma. Z niecierpliwością czekam do jutrzejszego obiadu. Otwiera się okienko w drzwiach i roznoszący polewa  gorącą szliunkę (danie z popsutej kiszonej kapusty). Nie myślisz z czego ona została zrobiona, wlewasz trzęsącymi się rękoma do buzi i cieszysz się dniem dzisiejszym. Biegasz po celi, przytulasz się do rury, leżysz i starasz się uratować zamarznięte ciało. Drzwi ponownie się otwierają. Sierżanci, wylewając na mnie dwa wiadra zimnej wody, śmiejąc się mówią: "Malarz, najadłeś się, nie spać!". Od chłodu wyskakuję do góry jak szalony, krzyczę i kopię nogami w drzwi. Otwiera się okienko i wpuszczają gaz.  Głowy nie czuję, lecą łzy, wszędzie woda, koszula przymarza do ciała. Wchodzą ponownie i rozgrzewają mnie nogami. Taka u nich była zabawa – wspomina syberyjskie więzienie Sergei Panamarou, obywatel Białorusi, obecnie uchodźca polityczny w Polsce.

- Rok 1944 był rokiem masowego przesiedlenia krymskich tatarów do Syberii. Moją rodzinę wysłali 5000 km od ojczystego domu, na  południe Krasnojarskiego Kraju, góry i obcy naród. Dziadek do końca nie uznawał władzy sowieckiej, nie mógł pogodzić się z tym, że cały życiowy dorobek zabrał towarzysz z Moskwy, a jego zostawił gołego i wyrzuconego z domu. Jednego wieczoru dziadek wyciągnął granat... Matka, z dwójką małych dzieci, będąc w ciąży ze mną, padła na kolana i zaczęła błagać o życie. Pozostawiając wybór innym, dziadek wyszedł z domu i rozerwał siebie.  To nie był protest jednego człowieka, to był protest wielu ludzkich dusz, oderwanych od swojej Ojczyzny. Dusza wybuchła i mojego dziadka nie było.

Czas mijał, ja spokojnie sobie dorastałem i z każdym rokiem próbowałem zrozumieć istotę tego światu, uczyłem się odróżniać dobro od zła. Znalazłem swoją pasję – malarstwo. Zacząłem malować pierwsze obrazy, osiągać sukcesy. Byłem młodym pięknym facetem, miałem duże towarzystwo, dużo przyjaciół, kolegów. Nie interesowała mnie polityka, ponieważ zawsze uważałem, że to nie jest sprawa dla człowieka sztuki. Ale, wbrew pozorom, mama coraz częściej mówiła: „Skończysz jak twój dziadek". Malowałem na zlecenia obrazy. W tych czasach ludzie nie mieli dostępu do dewocjonaliów cerkiewnych. Jedynym źródłem byli wolni malarze, ryzykujący swoją swobodą.

Nastał czas, gdy trzeba było oddać „święty dług Ojczyźnie". Komenda wojskowa ścigała mnie od kilku miesięcy. Lecz ja miałem inne przekonania i cele życiowe. Poza tym pójść do sowieckiego wojska – to  napluć na grób mojego dziadka. Było kilka sposobów, żeby uniknąć wojska, np. złamać rękę, udać psychicznie chorego. Nie odpowiadało mi ani pierwsze ani drugie. W końcu pojawiłem się w komendzie. Komendant zawołał mnie do swego gabinetu i cicho powiedział: „Chcesz skończyć jak twój dziadek?". Odpowiedziałem, i po raz pierwszy trafiłem do więzienia. Sąd skazał mnie na 3 lata pozbawienia wolności w więzieniu o wzmocnionym reżimie  za uderzenie w twarz zastępcy komendanta głównego Komendy Wojskowej.

Nowokujbyszewsk - miasto w Rosji (obwód Samarski), w dolinie Wołgi. Terytorium chronione dwoma rzędami kolczastego ogrodzenia. Na wieżach ochroniarze z automatami Kałasznikowa, uważnie obserwujący podległe im terytorium. Wąski korytarz, po obu stronach milicja z owczarkami, krzyczą, podganiają.

„Szybciej „paskudy"! Nie do sanatorium przyjechaliście!" – krzyczał młody chorąży, otwierając drzwi mojego nowego domu – celi.

Najgorsze co zostało w moich wspomnieniach, to narodowe święta sowieckie. Praktycznie wszystkie święta w więzieniu były dniami ciężkiej nieludzkiej „pokuty". W te dni kontrolerzy pili, palili, kłócili się i bawili się. Jeżeli w tym towarzystwie pojawiała się kobieta – kontroler, to wtedy zaczynała się gra „królowa i sługi".

Ona, ważna, chodziła po korytarzu i ciągała pałką po kratach. Gdzie stanie, tam pada wyrok. Drzwi się otwierają, gaz w oczy. Głodnego wymęczonego człowieka biło trzech, czasem pięciu, aż "królowa" nie powie „stop".

W roku 1975 moje oczy ujrzały wolność. Przed więzieniem ważyłem 96 kg, po – 56. Pracowałem w miejscowym Domu Kultury jako malarz. Pragnąłem tylko jednego – zacząć nowe życie. Zobowiązali mnie do cotygodniowego stawiania się w domu u towarzysza Andrzeja (oficer KGB).

- Co tydzień będziesz mi dawał namiary do dziewczyn. Do ciebie dużo przychodzi znajomych, patrz jak seksownie wyglądają na twoich „rysunkach". Twoim obowiązkiem jest tylko i wyłącznie dawanie mi namiarów, dalej sam wszystko załatwię – rozkazał towarzysz Andrzej.

W tych czasach koło mnie kręciło się dużo młodych dziewczyn, niektóre pozowały do moich obrazów. Te właśnie dziewczyny stały się  głównym zainteresowaniem mojego kontrolera.

Nie godziłem się udostępniać namiarów na moje modelki i nasze stosunki widocznie pogorszyły się. Nadszedł kolejny termin spotkania z Panem Andrzejem. Był bardzo zdenerwowany z powodu mojej odmowy „dostarczania" dziewczyn. Wiedziałem, że jest pijany i robiłem wszystko, żeby jak najszybciej wrócić do domu. Do domu wróciłem dopiero po dwunastu latach...

On ważył coś około 120 kilogramów. Gdy po raz pierwszy mnie uderzył, straciłem przytomność. Obudziłem się z czterema złamanymi żebrami i rozciętą głową. Wszędzie krew. Moja krew.

Na szczęście posterunek milicji był niedaleko. Sam przyznałem się, że popełniłem zabójstwo. Godzinę po wypadku do miejsca zdarzenia przyjechała ekipa funkcjonariuszy KGB. Jeżeli by mnie zastali na miejscu, mnie by już nie było.

Po krótkim pobycie w izolatorze czasowego utrzymania, transportują mnie do miejsca, gdzie mam spędzić kolejne 4 lata. Nie dotarłem do celu. Podczas przesiadki przejęli mnie „ludzie w czarnym", pokazując wyrok sądu o konieczności powtórzenia procesu. Rozkazują natychmiast odwieźć mnie do izolatora. Nie trudno było domyśleć się, że  sprawą zajęło się KGB. Jedyne o czym myślałem, to ile lat mi jeszcze dorzucą. Trudno, co tu można powiedzieć, zabiłem człowieka, kim by on nie był z zawodu, był człowiekiem.

Nastał dzień wyroku. Na proces przyjechała moja Mama, moja rodzina. Nigdy nie przeżywałem i nigdy nie zapomnę tego uczucia, które odczułem, patrząc w oczy matki.

Prokurator poprosił o karę śmierci...

Moje nogi zrobiły się miękkie, jak z waty. Matka straciła przytomność. Już nie mogłem stać, osunąłem się  na ławę. Z drżeniem serca czekam do rana na decyzję sądu. Trudno opowiedzieć co działo się ze mną w tamtą noc. Wspomniałem wszystkie swoje grzechy. Przed ogłoszeniem wyroku nie myślałem o niczym. Wszystkie myśli wyleciały gdzieś daleko, zostały tylko refleksy. Wyrok – 12 lat bez prawa do amnestii. W łagrze syberyjskim.

Rok 1989. Objęła mnie amnestia. Nie chciałem zatrzymywać się w Syberii. Pragnąłem jak najszybciej uciec od mrozów, od przeszłości. Uciec do ciepłego, spokojnego i cichego kraju. Tak wylądowałem na Białorusi.

Wierchniedźwińsk, północna granica Białorusi. Tam dostałem mieszkanie, tam ożeniłem się, tam spełniło się moje marzenie – dostałem licencję na produkcję wyrobów pamiątkowych. Robiłem wszystko, zaczynając od kuchennych zestawów drewnianych, kończąc meblami pokojowymi ręcznej roboty. Wtedy po raz pierwszy poczułem ulgę, zacząłem żyć prawdziwym ludzkim życiem, pracą, rodziną, domem. To najważniejsze wartości.

Doczekałem pierwszych prezydenckich wyborów na Białorusi. Tłumy ludzi opanowały ulice pięknego spokojnego miasta. Szły całe pokolenia, dzieci, ojcowie, dziadkowie. Wszyscy pragnęli postawić swój podpis w historii nowej, swobodnej Białorusi. Wybrano Aleksandra Łukaszenkę. Efektem były masowe kontrole, rewizje i sprawdzenia. Nie przepracowałem nawet dwóch lat, gdy zapukały do mnie wszystkie możliwe służby kontrolne: sanitarne, gazowe, przeciwpożarowe, BHP, podatkowe i wielu innych, nowo powołanych instytucji.

Ogłoszenie w gazecie skierowało moją rodzinę do trzymiesięcznej pracy w gospodarstwie nieuczciwego białoruskiego przedsiębiorcy. Dzięki powiązaniom z mafią i milicją wolał nie płacić pracownikom pensji tylko korzystać z darmowej siły roboczej. Ponieważ upominałem się o pieniądze, moja żona wylądowała z synem na ulicy, a ja trafiłem do więzienia na cztery lata.

Podczas pobytu w wołkowyskim więzieniu napisałem 90 skarg na zachowanie administracji i nieodpowiednie warunki. Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Zacząłem pisać artykuły do prasy niezależnej. W tym czasie moja rodzina przeprowadziła się do Klecka, ojczystego miasta mojej żony.

Po 2,5 latach uniewinniono mnie, ale żadnych przeprosin ze strony białoruskiego wymiaru sprawiedliwości nie usłyszałem. W Klecku założyłem warsztat meblowy, który w 2005 roku bezprawnie odebrały mi władze lokalne. Władze wystawiły mi fakturę na kwotę 9 mln rubli (około 4 tys. zł). Doświadczenie uzyskane podczas pisania artykułów w więzieniu przydały się do założenia miejscowej gazety. Tak zostałem niezależnym dziennikarzem.

Od maja 2006 roku gazeta regularnie się ukazuje pod nazwą „Bojki Kleck". Rozpoczęto przeciwko mnie 6 spraw karnych w ciągu 1,5 roku (od września 2006 do maja 2008 roku). Dzięki temu trafiłem do rosyjskiej księgi rekordów pod tytułem – „największa liczba spraw karnych w państwach byłego ZSRR za działalność opozycyjną".

Mój wiek nie pozwalał mi już na kolejne wyzwania. Jedną trzecią życia spędziłem w więzieniach. Nie miałem sił i dlatego zdecydowałem się wyemigrować do Polski. Zaocznie białoruski sąd skazał mnie na 5 lat pozbawienia wolności i zaczął mnie ścigać. W tym czasie dostałem  azyl polityczny i wciąż redagowałem stronę w Internecie. Publikowałem kolejne materiały, na podstawie których wszczęto przeciwko mnie kolejną sprawę karną – obraza prezydenta Białorusi w Internecie. Ale mnie to już nie obchodziło, ponieważ byłem po za „zasięgiem dyktatury", w Polsce.

Dziewczynka z sąsiedztwa w podwarszawskim Komorowie widząc mnie podchodzi i mówi: „Dzień dobry Panu" i dając mi zabawnego małego pieska. Patrząc na takiego malutkiego człowieczka zapominam o Syberii, o białoruskich więzieniach, o straconym życiu. Znów chce mi się żyć, z czasem zabrać do siebie swego wnuka Kiryła, który z rodziną pozostał na Białorusi. Po prostu żyć. Za dużo w tym życiu popełniłem błędów, nie zostało mi wiele na siódmym dziesiątku życia. Zrozumiałem najważniejsze, historia mego dziadka nie musi się powtarzać, na razie żyję.

- Jestem sam. Cela 5x3 metra. Zamiast okien krata. Na dworze -50. Nie ma łóżka, nie ma umywalki. Tylko rura, czarna rura, leżąca na podłodze. Stała się jedynym źródłem ciepła ratującym moje niejednoznaczne życie. Przytulając się do niej, jak do kobiety, śpię.  Dzień przelotny – jedzenia nie ma. Z niecierpliwością czekam do jutrzejszego obiadu. Otwiera się okienko w drzwiach i roznoszący polewa  gorącą szliunkę (danie z popsutej kiszonej kapusty). Nie myślisz z czego ona została zrobiona, wlewasz trzęsącymi się rękoma do buzi i cieszysz się dniem dzisiejszym. Biegasz po celi, przytulasz się do rury, leżysz i starasz się uratować zamarznięte ciało. Drzwi ponownie się otwierają. Sierżanci, wylewając na mnie dwa wiadra zimnej wody, śmiejąc się mówią: "Malarz, najadłeś się, nie spać!". Od chłodu wyskakuję do góry jak szalony, krzyczę i kopię nogami w drzwi. Otwiera się okienko i wpuszczają gaz.  Głowy nie czuję, lecą łzy, wszędzie woda, koszula przymarza do ciała. Wchodzą ponownie i rozgrzewają mnie nogami. Taka u nich była zabawa – wspomina syberyjskie więzienie Sergei Panamarou, obywatel Białorusi, obecnie uchodźca polityczny w Polsce.

Pozostało 89% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1026
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022