Burzę rozpętała Lujan al-Hathlul, Saudyjka studiująca w Kanadzie. Na nagraniach zamieszczanych w Internecie regularnie krytykowała prawa obowiązujące w jej ojczyźnie. Gdy na jednym z nich wezwała rodaczki, by dołączyły do demonstracji przeciwko obowiązującemu w Arabii Saudyjskiej zakazowi prowadzenia przez kobiety samochodów, wideo spotkało się z niebywałym odzewem. W ciągu czterech dni obejrzało je przeszło 600 tys. osób.
– Jeśli nie miałyście szansy brać udziału w protestach w 1991 i 2011 r., kolejna okazja nadejdzie 26 października 2013 – przekonywała dodając, że to nie jest kampania polityczna ani wymierzona w islam. Nie jest to także kampania, której celem jest zmiana prawa, bo oficjalnie w Arabii Saudyjskiej nie ma żadnego przepisu zakazującego kobietom prowadzenia aut.
Czy tak jest naprawdę spróbowało sprawdzić 47 kobiet, które na początku lat 90. zdecydowały się przejechać jedną z głównych ulic Rijadu. Wszystkie dostały zakaz opuszczania Arabii Saudyjskiej przez rok, zwolniono je z pracy, a w meczetach jeszcze długo były piętnowane za swe nieposłuszeństwo.
20 lat później, 17 czerwca 2011 r., gdy przez państwach regionu przetaczała się arabska wiosna 50 kobiet nagłaśniając akcję w mediach wsiadło za kierownice. Nikt ich nie zatrzymywał. Bez przeszkód ze swej akcji publikowały zdjęcia i nagrania w Internecie. Tyle, że już następnego dnia kobiety siadające za kierownice znów trafiały do aresztów.
Zatrzymań dokonują członkowie Komisji do Spraw Promocji Cnoty i Prewencji Grzechu czyli policji religijnej. Na jakiej mocy działają? Gdy o akcji Lujan al-Hathlul stało się głośno nagle politycy saudyjscy zaczęli tłumaczyć, że w zasadzie to nie ma powodu, dla którego kobiety miałyby nie siadać za kierownicę.