Christian Wulff zdaje sobie doskonale sprawę z ryzyka, jakie podjął, decydując się na proces w obronie własnej godności. Nie musiał. Mógł przyjąć ofertę prokuratury, która proponowała umorzenie śledztwa w zamian za 20 tys. euro grzywny. Ale to oznaczałoby uznanie swej winy. A dokładnie zarzutu przekupstwa i czerpania korzyści materialnych w zamian za przysługi, jakie miał wyświadczyć swemu przyjacielowi Davidowi Groenewoldowi, producentowi filmowemu. Jak twierdzi prokuratura, rzecz działa się przed laty, gdy Christian Wulff był premierem Dolnej Saksonii. W jej posiadaniu jest list wysłany z Kancelarii Premiera z jego podpisem do szefa koncernu Siemensa. Jest w nim jedno zdanie, na którym opiera się oskarżenie.
– Mam prośbę – pisze Wulff – aby Siemens AG zaangażował się w większym stopniu w ten projekt. Chodziło o produkcję pewnego filmu, w którego realizację był zaangażowany także David Groenewold. To jeszcze nie przestępstwo, lecz prokuratura w Hanowerze łączy ten list bezpośrednio z pewnym rachunkiem hotelowych z 2008 roku na sumę 745 euro. Zapłacił go Groenewold za usługi świadczone przez hotel na rzecz Christiana Wulffa i jego żony. On też miał wynająć dla Wulffa namiot na słynnym monachijskim święcie piwa – Oktoberfest.
Były prezydent odpiera wszelkie zarzuty. Przy tym wie doskonale, że przez najbliższe miesiące całe Niemcy żyć będą sensacjami z prywatnego życia byłego prezydenta. A jest ich niemało. Jest cała historia kredytu zaciągniętego na budowę domu u innego z przyjaciół, co Wulff zataił przed parlamentem Dolnej Saksonii. Jest wiele wypraw turystycznych, także zagranicznych, które nie w całości finansował były premier, który w czerwcu 2010 roku został prezydentem. Jest w końcu historia związana z próbą wywierania presji na media w postaci telefonu do szefa „Bild Zeitung" ze stanowczą prośbą, aby gazeta zrezygnowała z publikacji materiału na temat niejasności dotyczących kredytu.
Christian Wulff był prezydentem RFN zaledwie 20 miesięcy i ustąpił w niesławie w lutym ubiegłego roku, plącząc się w wyjaśnieniach na temat swych licznych kontaktów z ludźmi biznesu.
Przez 66 dni przed dymisją zajęty był wyłącznie odpieraniem ataków mediów i części polityków, którzy domagali się wyjaśnień w licznych sprawach pachnących korupcją, a już na pewno upoważniały do podejrzeń o nadużycie urzędu.