Korespondencja ?z Brukseli
Potrzebujemy silnej Wielkiej Brytanii z silnym głosem w UE – tymi słowami, wypowiedzianymi po angielsku, Angela rozpoczęła swoje historyczne wystąpienie w Westminster. Historyczne, bo po raz pierwszy od 1970 roku, czyli czasów Willy'ego Brandta, kanclerz Niemiec dostąpił zaszczytu przemawiania do połączonych izb brytyjskiego parlamentu. Historyczne również z tego powodu, że w przemówieniu Merkel nie zabrakło odniesień do bolesnej przeszłości.
Niepokojące sondaże
Niemiecka kanclerz powiedziała, że Brytyjczycy wyzwolili Europę od nazistów, nie muszą więc nikomu udowadniać swojej europejskości. I przypomniała wielkich Europejczyków – Winstona Churchilla, Charles'a de Gaulle'a i Konrada Adenauera – którzy położyli podwaliny pod Europę, jaką znamy dziś. Gdzie spory są rozwiązywane przy stole obrad, a nie na bitewnych polach.
Ale wizyta Merkel w Londynie, choć symboliczna i ceremonialna (obejmowała też herbatę u królowej Elżbiety II), miała jak najbardziej aktualną wymowę i znaczenie dla przyszłości Wielkiej Brytanii w UE. Pod wpływem rosnącej popularności eurosceptycznej partii UKIP David Cameron w ubiegłym roku obiecał Brytyjczykom referendum o pozostaniu w UE po kolejnych wyborach parlamentarnych. Wybory odbędą się w 2015 roku, do referendum miałoby dojść w 2017 roku. Sondaże wskazują, że wynik byłby negatywny i Wielka Brytania musiałaby z UE wystąpić, czego tak naprawdę Cameron nie chce.
Próbuje więc jako alternatywę dla referendalnej klęski forsować pomysł zmiany statusu Wielkiej Brytanii w UE. Tak żeby mogła ona cały czas czerpać profity z rynku wewnętrznego, ale mogła też na przykład odebrać Brukseli kompetencje w sprawach wewnętrznych czy sprawiedliwości. Taka reforma wymaga jednak zmiany w unijnych traktatach. Na razie nikt tego nie chce, bo w ostatnich latach każda próba zmiany prowadzi w UE do kryzysu. Cameron ma więc nadzieję, że uzyska poparcie Niemiec, bo te – prące do zacieśnienia współpracy w strefie euro – mogą być zainteresowane zmianami instytucjonalnymi. Same mają problem ze swoim Trybunałem Konstytucyjnym, który niejednokrotnie już dawał do zrozumienia, że zmiany w funkcjonowaniu strefy euro mają coraz mniej wsparcia traktatowego i jako takie mogą zostać uznane za niezgodne z niemiecką konstytucją. Londyn liczy też, że Berlin będzie bardziej skłonny uznać jego postulaty, bo – w przeciwieństwie do Paryża i całego południa Europy – nie chce osłabienia rynkowego frontu w UE.