Człowiek, który zaledwie dziesięć dni temu był najważniejszą figurą kraju, czuje się teraz tak zagrożony, że do Rostowa nad Donem, gdzie w czwartek zorganizował konferencję prasową, przyleciał z Moskwy pod osłoną myśliwców. Nowy ukraiński rząd wydawał za nim międzynarodowy list gończy i poprosił Rosję o ekstradycję. Putin przyjął co prawda uciekiniera: uznając go za prawowitego prezydenta, może wykorzystywać Janukowycza do dalszej destabilizacji sytuacji na Ukrainie. Jednak rosyjski przywódca nie spotkał się do tej pory z byłym ukraińskim prezydentem, a zdaniem związanego z Kremlem portalu „Russia Today" odczuwa wręcz wobec niego pogardę za porażkę w przywracaniu porządku w Kijowie.
– Znając charakter Władimira Władimirowicza, dziwi mnie, że tak długo milczy – przyznał nie bez żalu Janukowycz.
Mimo to rolę przypisaną mu przez Kreml w trakcie przeszło godzinnego spotkania ze starannie wybranymi dziennikarzami zagrał dobrze. Opanowany, mając za plecami cztery ukraińskie flagi, prezydent oskarżył szefów dyplomacji Polski, Francji i Niemiec o to, że złamali umowę zawartą w nocy z 20 na 21 lutego.
– Mieliśmy uzgodnić do sierpnia zmiany w konstytucji, a w grudniu przeprowadzić wybory prezydenckie. Budynki rządowe miały zostać uwolnione, ludzie rozbrojeni. Myślałem, że międzynarodowi negocjatorzy są uczciwi – żalił się Janukowycz. Jego zdaniem to, co się stało, to rzecz bezprecedensowa w stosunkach międzynarodowych: „do Kijowa przyjechali uzbrojeni ludzie, zaczęli grabić domy, kościoły, zabijać. Nastało prawa Majdanu, a nie prawo parlamentu" – punktował. – Mój samochód został ostrzelany z broni automatycznej ze wszystkich stron" – dodał.
Właśnie zagrożeniem życia swojego, rodziny, „a nawet najmłodszego wnuka" Janukowycz tłumaczy swoją ucieczkę z Kijowa. Z jego relacji wynika, że najpierw poleciał do Charkowa, potem Doniecka i Ługańska, gdzie został zmuszony do lądowania. Dalej, już samochodem, przedostał się na Krym. Jak jednak stamtąd znalazł się w Rosji, już nie powiedział.