Nick Clegg, przywódca współtworzących rząd Liberalnych Demokratów, miał nadzieję, że w debacie telewizyjnej powstrzyma błyskawiczny wzrost popularności Farage'a. W środę wieczorem został jednak dosłownie znokautowany. Aż 69 proc. widzów uznało bowiem, że to szef UKIP wygrał słowny pojedynek.

Argumenty, jakie zaserwował, nie były ani nowe, ani wyszukane. Uznał, że tylko rozwiązanie Unii Europejskiej i ograniczenie imigracji do osób najbogatszych rozwiąże problemy Zjednoczonego Królestwa. Przyznał, że nie ma sprawniejszego polityka na świecie niż Władimir Putin, za co go podziwia. Podkreślał, że globalne ocieplenie to fantazja. I wezwał widzów do „przyłączenia się do ludowej armii, aby obalić establishment, który wpakował nas w to bagno".

Najnowsze sondaże pokazują, że z 13-procentowym poparciem UKIP jest już trzecią siłą polityczną kraju po Partii Pracy (36 proc.) i Konserwatystach (33 proc.). Odbiera przede wszystkim wyborców lewicy, ale stanowi też poważne zagrożenie dla prawego skrzydła torysów. Dlatego premier David Cameron coraz ostrożniej odnosi się do Farage'a. Kiedyś traktował go jako „oszołoma". Jednak w czwartek zrównał lidera skrajnej prawicy ze swoim obecnym koalicjantem.

– Obaj zaprezentowali dość skrajne stanowisko – ocenił.

Jeśli Cameron nie zdoła powstrzymać wzrostu popularności UKIP, w wyborach 2015 partia może uzyskać tak silne poparcie, że torysom nie uda się utworzyć bez jej poparcia rządu. Co gorsza, retoryka Farage'a może mieć poważny wpływ na zapowiedziane już referendum w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii po 2015 r. A nawet doprowadzić do wyjścia kraju ze Wspólnoty.