Korespondencja z Petersburga
Na to spotkanie naciskali Rosjanie, bo zysk z niego będzie dla nich natychmiastowy. We wtorek od rana podległe rządowi rosyjskie kanały telewizyjne informowały o wizycie nad Newą szefów dyplomacji Polski i Niemiec: Radosława Sikorskiego i Franka-Waltera Steinmeiera, w tonie triumfu.
Oto niespełna trzy miesiące po zajęciu Krymu Rosja znów wraca na salony świata. W domyśle: Władimir Putin miał rację, twierdząc, że Zachód jest słaby i zbyt zależny od rosyjskiego gazu, aby się zdobyć na długotrwały dyplomatyczny bojkot.
– Dyplomacja służy nie tylko do rozmawiania z tymi, z którymi się zgadzamy, ale także do przekonywania tych, którzy mają odmienne stanowisko – przekonywał jednak Sikorski, próbując w długim wystąpieniu na konferencji prasowej przedstawić rosyjskim widzom swoją ocenę wydarzeń na Ukrainie. Ale przyznał też otwarcie, że tym razem do porozumienia nie doszło.
Ławrow się śmieje
Na pytanie „Rz", czy Rosja nie ma nic przeciwko zawarciu przez Petra Poroszenkę umowy o stowarzyszeniu z Unią, Ławrow dał odpowiedź wymijającą. Przyznał co prawda, że Ukraina ma prawo do przystąpienia do dowolnej organizacji gospodarczej, ale musi zdawać sobie sprawę z konsekwencji. W tym przypadku będzie to utrata uprzywilejowanego dostępu do rynków WNP. Ławrow podkreślił także, że tak strategiczna decyzja powinna zostać podjęta dopiero wtedy, gdy wszystkie organy władzy Ukrainy będą „legalne". Inaczej mówiąc, Kreml uważa, że wcześniej należy przeprowadzić na Ukrainie przedterminowe wybory parlamentarne i wyłonić nowy rząd.