Portugalczyk rządził w Brukseli przez dwie kadencje. Samo to wystarczy, żeby powszechne stały się narzekania: na to, jak mówi, co mówi, jakie decyzje podejmuje. Oskarżany o wszystko, co złe w Unii w czasie kryzysu gospodarczego, sam trochę się do tego przyczynił swoim sposobem bycia. Na zarzuty wiecznie odpowiadał, że blokują go państwa członkowskie, potwierdzając tym samym oskarżenia, że Unią rządzi się z Berlina, a nie z Brukseli.
– Dziesięć lat w dzisiejszej polityce to bardzo długo. Barroso po prostu zużył się medialnie. Stąd ten, niesprawiedliwy moim zdaniem, krytycyzm – mówi „Rz" Mikołaj Dowgielewicz, wiceprezes Banku Rozwoju Rady Europy. Dowgielewicz zna Barroso z czasów, gdy pracował w Komisji Europejskiej, a potem, w latach 2007–2009, kontaktował się z nim i jego ekipą jako minister ds. europejskich.
Doktryna unijnej równowagi
Barroso rozpoczął swoją pierwszą kadencję w listopadzie 2004 roku. Miał wtedy zaledwie 48 lat, wcześniej przez dwa lata był premierem Portugalii.
– Jego wiedza o naszym regionie i naszej historii zdumiewała – mówi o Jose Barroso Mikołaj Dowgielewicz
– Jego nominacja była bardzo ożywcza – uważa Dowgielewicz. Chodzi nie tylko o wiek, ale też kraj pochodzenia. Przed nim tylko raz w historii UE szefem Komisji Europejskiej był przedstawiciel kraju innego niż grupa założycielska Wspólnoty, czyli Niemcy, Francja, Włochy, Holandia, Belgia i Luksemburg. W latach 1977–1981 stanowisko to piastował Brytyjczyk Roy Jenkins. W dodatku Barroso pochodził z kraju relatywnie biednego i peryferyjnego. Jak wyjątkowa była to sytuacja, widać dziś, gdy jego miejsce zajmuje znów polityk tej najstarszej Unii – Jean-Claude Juncker z Luksemburga.