To jedyna okazja, jaka może się przytrafić w naszym życiu – twierdzi prezydent Barack Obama, który zapowiada walkę z Kongresem o zatwierdzenie umowy z Iranem w sprawie rezygnacji Teheranu z budowy arsenału nuklearnego. Republikanie jednak bardzo sceptycznie podchodzą do „dyplomatycznego sukcesu", jakim miało być wypracowanie wstępnego porozumienia z Teheranem.
Na arenie międzynarodowej Barack Obama będzie musiał przekonać do porozumienia z Iranem nie tylko ostro protestujący Izrael, który czuje się bezpośrednio zagrożony przez Teheran.
Dyplomacja Białego Domu stara się także rozwiać obawy arabskich sojuszników z Zatoki Perskiej. Stąd zaproszenie przywódców tych krajów do Waszyngtonu jeszcze przed końcem czerwca, czyli terminem uzgodnienia ostatnich szczegółów porozumienia grupy P5+1 (stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ: USA, Wielka Brytania, Francja, Chiny, Rosja plus Niemcy) z Iranem.
W grę wchodzi jednak nie tylko geopolityczne bezpieczeństwo Bliskiego Wschodu. Kongres chce mieć ostatnie słowo i w przyszłym tygodniu zamierza głosować nad odpowiednią ustawą w tej sprawie. Republikański senator z Karoliny Południowej Lindsey O. Graham mówił wręcz w niedzielę, że bez „obciążeń Obamy" kolejny prezydent byłby w stanie wypracować znacznie lepsze porozumienie. Jednocześnie umowę z Iranem poparło kilku wpływowych demokratów, między innymi Dianne Feinstein z Kalifornii i Robert Menendez z New Jersey.
W weekendowym wywiadzie dla Thomasa Friedmana z „New York Timesa" Obama ostrzegł, że umowa z Iranem wymaga dopracowania wielu szczegółów i może napotkać trudności w obu krajach. Jakby na potwierdzenie tych obaw Teheran wysunął w poniedziałek żądania bezwarunkowego zniesienia sankcji, a nie tylko ich zawieszenia.