We wtorek samoloty koalicji skupionej wokół Saudyjczyków zbombardowały obiekty wojskowe proirańskich rebeliantów w kilku regionach Jemenu – od Hudejdy nad Morzem Czerwonym po bazę wojskową w centrum kraju oraz arsenały w północnej prowincji Sada, skąd wywodzi się ruch Hutich. Portal rebeliantów podał, że zginęło kilku uczniów szkoły leżącej koło zaatakowanej z powietrza bazy wojskowej.
Trwające już prawie dwa tygodnie naloty nie przyniosły na razie efektów. Huti w tym czasie opanowali znaczną część Adenu, drugiego co do wielkości miasta. Według agencji Reuters we wtorek zajmowali pozycje przy adeńskim porcie, najważniejszym w kraju. Ich sukcesy w Adenie dziwią szczególnie, bo miejscowa ludność jest sunnicka, a oni są szyitami.
Interwencja zagraniczna raczej przysparza im zwolenników. – Większość Jemeńczyków nie wita z zadowoleniem wtrącania się jakichkolwiek sił zewnętrznych – powiedział „Rz" Adnan Jasin al-Maktari, politolog z uniwersytetu w Sanie. Choć, jak dodał, wielu z nich zdaje sobie sprawę, że do interwencji doszło na prośbę prezydenta Hadiego (pozbawionego władzy przez Hutich, obecnie przebywającego w Arabii Saudyjskiej).
Organizacje międzynarodowe przewidują katastrofę humanitarną w Adenie. Brakuje lekarstw i jedzenia. UNICEF podał, że od dnia rozpoczęcia przez Saudyjczyków ataków z powietrza w całym Jemenie zabitych zostało co najmniej 74 dzieci. Z kolei rzecznik WHO mówił o 540 Jemeńczykach, którzy zginęli od 19 marca (czyli liczba ta obejmuje też tydzień przed nalotami).